Wiadomości

Rząd rozważa podwyżki mandatów – możemy zapłacić nawet 5000 zł. Tylko coś z kolejnością jest nie tak

Wiadomości 09.07.2020 198 interakcji

Rząd rozważa podwyżki mandatów – możemy zapłacić nawet 5000 zł. Tylko coś z kolejnością jest nie tak

Piotr Barycki
Piotr Barycki09.07.2020
198 interakcji Dołącz do dyskusji

Dobra, miejmy to już za sobą: ach, kierowcy to taka uciskana mniejszość. A teraz już na poważnie.

Gazeta Prawna podała dziś, że rząd rozważa drastyczne podwyżki mandatów, w tym przede wszystkim podniesienie maksymalnej wysokości mandatu. Aktualnie wynosi ona 500 zł i została ustalona ponad 30 lat temu (!), natomiast zgodnie z nowym projektem górna granica kary mogłaby wynieść dziesięciokrotnie więcej, czyli równe 5000 zł. Wyższe miałyby być też kary m.in. za wykroczenia w okolicach przejść dla pieszych (do 1500 zł), a tolerancja dla przekraczania prędkości zmniejszyłaby się z 10 do 5 km/h.

Przy okazji pojawił się pomysł na wydłużenie okresu ważności punktów karnych i jednoczesną likwidację kursów redukujących te punkty, bo podobno nie przynoszą one odpowiednich rezultatów. Intrygującą propozycją związaną z punktami karnymi jest to, że po przekroczeniu połowy dopuszczalnej liczby punktów, kierowca płaciłby więcej za mandaty niż standardowo.

Tak przynajmniej wygląda plan. Przy czym trzeba zaznaczyć, że to na razie przymiarki, analizy i tak dalej – rzecznik rządu oficjalnie zaprzeczył, jakoby istniał gotowy rządowy plan zmiany wysokości mandatów. Dodał też, że żadne decyzje nie zapadły.

Czyli w sumie nie wiadomo kto, nie wiadomo kiedy, no i chyba ktoś się zorientował, że lepiej przed wyborami nie podawać, że 10-krotnie podwyższy się mandaty, bo to pewnie kiepsko odbije się na sondażach.

To teraz trochę bonusowego wstępu

Na początek wyjaśnijmy może jedno: jestem jak najbardziej za surowymi karami za przekraczanie prędkości i inne wykroczenia związane z jazdą samochodową, a im bliżej miasta mają one miejsce, tym surowsze powinny być. Kwestię tego, czy wysokość mandatu powinna być sztywna, czy też ustalana np. na podstawie procentu od dochodów, zostawiam na inną dyskusję, bo to jeszcze bardziej skomplikowany temat.

Jestem też jak najbardziej zwolennikiem przepisowej jazdy i staram się, żeby niezależnie od tego, ile jest znaków i jak głupi je ustawiono, jeździć zgodnie z nimi. Nic mnie to nie kosztuje, a może na tej legendarnej 30 w środku lasu akurat wyskoczy mi lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając i dzięki niskiej prędkości zdążę wyhamować. Tolerancję 10 km/h też traktuję jako nieśmieszny żart, bo przeważnie wygląda to tak „10 km/h można przekroczyć, licznik zaniża o 10 km/h, a tu jeszcze trzeba kogoś wyprzedzić” i nagle mamy jadącego z naprzeciwka kogoś, kto na drodze krajowej wyprzedza z prędkością 120-130 km/h.

Przy tym wszystkim maksymalną kwotę mandatu w wysokości 500 zł uważam za śmieszny żart, którym jak najbardziej zależy się zająć. Tyle tylko, że…

… czy to cokolwiek zmieni?

W materiale Gazety Prawnej słusznie został podniesiony kluczowy problem tego pomysłu. Co z tego, że zostaną podniesione mandaty za wykroczenia w okolicach przejścia dla pieszych czy skrzyżowań, skoro przecież nikt nie będzie ich wszystkich nieustannie patrolował? Tak, ktoś dostanie kiedyś taki mandat i ogłoszony zostanie wielki sukces nowych przepisów, od tego momentu wszystkie przejścia będą bezpieczne, żaden pieszy nie zginie.

Tyle że nie.

To nie wysokość kary byłaby – przynajmniej na tym etapie – skutecznym straszakiem, a jej nieuchronność. W przeciwnym wypadku dalej będziemy czytać sensacyjne artykuły, że kogoś złapali np. na A4, jak jechał 200 km/h. I bez emocji wzruszymy ramionami, bo przecież wszyscy tam tak jeżdżą, gdzie ta afera. Czy ten jeden na tysiące dostanie 500 zł kary, czy dostanie 5000 zł – nie ma większego znaczenia. I tak szansa na to, że przekraczając prędkość, ryzykujemy takim mandatem karnym, będzie niewielka.

Zresztą każdy na pewno w swojej okolicy zna miejsca, gdzie wszyscy jeżdżą tłusto ponad limit i nic z tego nie wynika. Czasem pojawi się policja, może w nieoznakowanym radiowozie, przyzna kilka mandatów i tyle – dzień później albo nawet godzinę później sytuacja wróci do normy. Drastyczne podwyższenie mandatów w żaden sposób tego czasu poprawy nie zmieni. Bo i nie ma jak.

Proponowałbym zacząć od czegoś innego.

Czyli, pomijając takie podstawy jak lepszą edukację kierowców i ogarnięcie znakozy, popracowanie nad nieuchronnością kary i przede wszystkim wykrywalnością przewinień. Odcinkowy pomiar prędkości to u nas nadal rzadkość, a i – przynajmniej według m.in. analiz NIK – skuteczność działania tego systemu jest mizerna. Oznakowane fotoradary przekładają się z kolei chyba częściej na korki na drodze, bo ktoś nigdy nie wie, ile można jechać, więc na wszelki wypadek pojedzie 50 km/h, po czym wszyscy radośnie ruszają jak szybko się da do kolejnego fotoradaru. Zresztą nawet, jeśli już złapie nas fotoradar, to i tak sporo osób będzie się próbowało wywinąć, a pewnie części z nich się uda.

I tak dalej, i tak dalej. Jakie tu jest poczucie nieuchronności kary i wykrycia? Jakie są proponowane metody, żeby współczynnik wykrywalności i karania podnieść do jakichś sensownych poziomów? Jakie są narzędzia, żeby obniżyć tolerancję przekroczenia prędkości z 10 na 5 km/h? No właśnie – o tym się raczej nie mówi i pewnie nie będzie.

A w takim układzie mandat 5000 zł będzie dla większości tak samo straszny i realny jak ten za 500 zł…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać