Ciekawostki

Lotus V10 to jeden z najbardziej odjechanych projektów, jakie widzieliście

Ciekawostki 01.06.2018 22 interakcje
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 01.06.2018

Lotus V10 to jeden z najbardziej odjechanych projektów, jakie widzieliście

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk01.06.2018
22 interakcje Dołącz do dyskusji

Trudno w to uwierzyć, ale są na świecie osoby, które po przejażdżce Lotusem Elise mówią sobie „Niby wszystko w porządku. Ale brakuje tu silnika V10”. A później go tam montują.

Pomysły polegające na wyjęciu z danego auta jednego silnika i włożenia drugiego to w świecie tuningu codzienność. W ten sposób powstało już wiele dobrych, dziwnych lub bardzo dziwnych (jak Mazda MX-5 NA z silnikiem 1.6D) projektów. Zdarzają się też ekstremalne pomysły, wymagające przebudowania „biorcy” niemal do ostatniej śrubki. Do takich zalicza się projekt wykonany przez małą firmę amerykańską Monivetti Automotive. Dustin, jej założyciel i właściciel, stworzył Lotusa Elise V10. Ale to nie był zwykły swap.

Silnik V10 pochodził z BMW.

elise-v10-4

Takie jednostki napędzały modele M6 i M5 (E63 i E60), uzyskując 507 KM. Dodajmy, że jest to silnik wolnossący o kodzie S85, z korzeniami w Formule 1. Zdobył wiele prestiżowych odznaczeń, w tym nagrodę International Engine of the Year za rok 2005. Na marginesie możemy dodać, że na rynku wtórnym nie jest już tak ceniony, ale w przypadku takiego projektu trwałość silnika schodzi na nieco dalszy plan.

Lotus Elise „w oryginale” waży poniżej 900 kg.

elise-v10-2

Napędza go najczęściej silnik 1.8 pochodzący z Toyoty. Większości nabywców w zupełności wystarcza, a Elise jest od lat chwalony za legendarne prowadzenie, świetne wyważenie i dostarczanie czystej radości z jazdy. Choć oczywiście niektórym brakuje mocy. Tak jak Dustinowi.

Już na pierwszy rzut oka widać, że to nie jest zwykły Elise z dołożonym spojlerem.

elise-v10-3

Samochód jest wydłużony w stosunku do seryjnych egzemplarzy. Co więcej, tył został oparty na stworzonej od zera, nowej, rurowej ramie przestrzennej. Układ przeniesienia napędu zaadaptowano z Porsche. Aby zapewnić autu wymaganą sztywność, rama została przedłużona nad kabinę, a samochód otrzymał stały dach – w odróżnieniu od seryjnego Elise, w którym można go zdjąć. Całość została tak zaplanowana, by nie popsuć tego, co w Lotusie najlepsze, czyli niskiej masy własnej.

Stabilność i trakcję zapewniają bardzo szerokie opony. Wisienką na torcie jest wydech z czterema końcówkami, który może nasuwać skojarzenia z Pagani. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby Lotus był od włoskiego supersamochodu jeszcze odrobinę szybszy.

Całość zajęła właścicielowi trzy lata.

elise-v10-5

Były to lata spędzone na kombinowaniu, szukaniu części i tworzeniu niektórych elementów od zera. Szacunkowy koszt modyfikacji przekroczył 70 tysięcy dolarów, zaś przybliżona wartość auta w tej chwili wynosi – zdaniem właściciela – około 200 tysięcy „zielonych”.

Co ważne, wszystko, co zostało zaprojektowane na potrzeby tego projektu, celująco zdało rygorystyczne sprawdziany w Solidworks, czyli wirtualnym laboratorium testującym według światowych norm wytrzymałości. To istotne, ponieważ Lotus V10 ma być flagowym produktem firmy Monivetti Automotive. Gdyby ktoś nabrał ochoty na taki samochód, może odszukać firmę Dustina i zlecić jej przeprowadzenie takich samych modyfikacji.

Nieczęsto widzi się tak kompleksowy projekt. Tak naprawdę jego stworzenie wymagało rozebrania auta i stworzenie wszystkiego od nowa. Pozostaje jedynie pogratulować fantazji, determinacji i umiejętności. Ale nie wiem, czy miałbym wystarczająco dużo odwagi, by wsiąść do tego Lotusa. Wcale nie chodzi mi o jakość wykonania, a o potworne, przerażające osiągi…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać