Wiadomości

Nadchodzi koniec samochodów spalinowych. To wyciekło, ale nikt nie mówi wprost

Wiadomości 16.09.2020 250 interakcji
Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz 16.09.2020

Nadchodzi koniec samochodów spalinowych. To wyciekło, ale nikt nie mówi wprost

Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz16.09.2020
250 interakcji Dołącz do dyskusji

Nie robię sobie żartów, koniec samochodów spalinowych jest bliski. Potwierdzają to dokumenty z Brukseli.

Wyciekły wewnętrze dokumenty z Brukseli. Jest plan by jeszcze mocniej zacieśnić limit emisji dwutlenku węgla. Oznacza to, że nadchodzi koniec samochodów spalinowych.

Dotychczasowy plan był taki, że limit emisji dwutlenku węgla dla samochodu osobowego zostanie obniżony o 37,5 proc. do 2030 roku, w porównaniu do wartości z roku 2021 (95 g/km). Nowy plan przewiduje 50 proc. obniżkę w tym samym okresie. Według medialnych doniesień ma on zostać ogłoszony w przyszłym tygodniu.

Jak działają normy emisji spalin?

Już przy 37,5 proc. producenci samochodów mówili, że to zbyt ambitne cele i że to się nie da. Organizacji środowiskowe mówiły zaś coś w stylu nie mówcie nam, że się nie da i chciały więcej. Wygląda na to, że wygrały i z radością przypieczętują koniec samochodów spalinowych.

Przypomnę jak działają normy emisji spalin i limit dwutlenku węgla. Nie jest tak, że nie można wyprodukować samochodu emitującego więcej niż ustalony próg 95 g dwutlenku węgla na każdy przejechany kilometr. Nowy model może emitować go nieskończenie wiele, większość obecnie oferowanych samochodów w ogóle nie zbliża się do tej wartości.

Chodzi o to by diabełek miał swojego aniołka, spalinowiec miał pracującego na niego elektryka. Ustanowiona jest średnia emisji dla gamy modelowej każdego producenta, zależna od masy oferowanych pojazdów. By zbliżyć się do średniej trzeba produkować samochody elektryczne i hybrydy typu plug-in, które w testach nic emitują, albo w czasie testów emitują niewiele.

Co nie ma większego sensu

Bo nie prowadzi do tego, że w 2030 roku do atmosfery trafi radykalnie mniej ton dwutlenku węgla niż do tej pory. Może nawet trafić go jeszcze więcej. Największą wadą obecnego systemu wydaje się być to, że wciąż można produkować i sprzedawać samochody. A konkretnie to, że:

  • Nie ma ograniczeń w liczbie produkowanych sztuk, średnia dla gamy może być obliczona dla 100 lub 100 milionów sprzedanych samochodów, a jak nietrudno zgadnąć 100 milionów samochodów wyemituje więcej dwutlenku węgla niż 100 sztuk.
  • Modele elektryczne u wielu producentów przynoszą straty, bo ich produkcja jest droższa, a muszą być obecne w ofercie by obniżać średnią dla gamy.
  • Dlatego na ich produkcję trzeba zarobić innymi modelami, tymi spalinowymi, trzeba ich sprzedać jeszcze więcej i jeszcze drożej.
  • Sprzedażą poszczególnych modeli trzeba żonglować tak by na końcu zgodziła się emisja, jeśli sprzedamy odpowiednio dużo elektryków, to śmiało możemy dobić ze sprzedażą spalinowych. To nie liczba ton ma się zgadzać, tylko średnia emisja.
  • Dotychczasowe zmiany w normach emisji spalin nie przyniosły wiekopomnych odkryć w kwestii budowy silników spalinowych, emisja ograniczana jest innymi sposobami niż sama konstrukcja silnika spalinowego, margines na usprawnienia nie wydaje się być szczególnie szeroki.
  • Niektórzy producenci opuszczą ten wyścig na naszym kontynencie i zarobią na innych, na których emitować dwutlenek węgla można bez większego problemu. Na innym kontynencie, nie na innej planecie.
  • Konkurenci zajmą opuszczone przez nich miejsce na rynku by sprzedawać jeszcze więcej samochodów. W końcu musza to robić, bo akcjonariuszy nie obchodzi, że samochody elektryczne mogą nie przynosić oczekiwanego zysku. Jak to panie si i oł, sprzedajecie coś na stracie? Jesteście głupi, czy ktoś wam kazał?

Tak, kazał, ale i tak sobie radzimy

Oczywiście rynek ma swoje granice, nie da rady przyjmować kolejnych samochodów w nieskończoność, więc jakaś granica tego ile dwutlenku węgla wydostanie się z rur do 2030 roku faktycznie istnieje, ale na pewno w żaden sposób nie ustala jej narzucona producentom średnia. Każdy woli sprzedać sto milionów niż sto sztuk. Jeśli średnia zostania zachowana, wszyscy są zadowoleni.

Cały korowód wydaje być pozbawiony sensu, bo na jego końcu nie ustanowiono żadnego limitu dwutlenku węgla, który dzięki sprzedanym nowym samochodom miałby trafić do atmosfery. Można sprzedać dowolną liczbę samochodów, które w zasadzie mogą emitować dowolną ilość dwutlenku węgla, bo nikt nie liczy przejechanych przez nie kilometrów. Trzeba tylko mieć modele, głównie elektryczne, które zerową emisją zrównoważą niekorzystny bilans.

Ekologiczny elektryk może z czystym sumieniem przejeżdżać 5 tysięcy kilometrów rocznie, a jakieś spalinowe V8 przejechać 100 tys. kilometrów, emitując ile wlezie i wszystko się w papierach się zgadza. Odnieśliśmy sukces, proszę nas teraz rozwieźć taksówkami do domów, bo jeszcze nas napadną w metrze jacyś biedacy, których nie stać nowe samochody.

Też mam rewolucyjne pomysły

Nie prościej byłoby powiedzieć w ten sposób? Drogi producencie, z twoich samochodów sprzedanych w 2030 roku nie może ulecieć więcej niż tyle a tyle ton dwutlenku węgla. Jak sobie z tym poradzisz to jest twoje sprawa i nie, nie możesz odkupić, dokupić, ani pożyczyć limitu. Możesz ograniczyć klientom ich przebiegi, albo sprzedawać dodatkowe kilometry w pakietach. Tak tylko podpowiadam, jak motoryzację uczynić sportem wyłącznie dla bogatych.

Można się zastanawiać, czy samochodowe lobby w Brukseli już przegrało sprawę emisji, czy może ciągle ją wygrywa, skoro wciąż można sprzedawać spalinowe samochody i nikt nie ogranicza ich sprzedanej liczby, ani liczby przejechanych przez nie kilometrów. Mogą wciąż zarabiać nie dostosowując oferty do oczekiwań klientów tylko do przepisów.

Koniec, minęliśmy szczyt

Koniec samochodów spalinowych jest bliski i nieodwracalny. Lepiej to już było. Jeśli w 2030 roku rynek przyjmie tak dużą liczbę samochodów elektrycznych by zrównoważyć sprzedaż spalinowych, to będzie znaczyć, że konsumenci zostali przekonani do tej formy napędu. Rosnące wymagania i tak wywindują ich cenę. Cena elektrycznych zaś będzie musiała spadać, jakoś klientów zachęcać trzeba. Wtedy los spalinowych samochodów zostanie przypieczętowany. Potwierdza to malejące zapotrzebowanie na ropę naftową.

Zdaniem koncernu BP dotarliśmy do szczytowego zapotrzebowania na ropę naftową, a spadek zapotrzebowania w czasie pandemii jest nieodwracalny. OPEC obniżył swoje prognozy dotyczące popytu w tym roku o 400 tysięcy baryłek dziennie. Według symulacji przedstawionych przez BP, popyt ma ustabilizować się na poziomie z 2019 roku i wyraźnie spaść do 2035. Paliwa kopalne w 2018 roku zapewniały 85 proc. światowego zapotrzebowania na energię, do 2050 roku, zależnie od politycznych decyzji, ich udział zejdzie do wartości mieszczącej się między 20 a 70 proc.

Wtedy chyba już dawno nie będziemy potrzebować tego rodzaju paliwa do zasilania nowych samochodów. Już dawno będzie po nich. Czy nie prościej byłoby ich zwyczajnie zakazać, zamiast tak kombinować?

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać