Felietony

Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że zgodzę się z Piotrem Ikonowiczem. Ale ma rację

Felietony 12.10.2018 568 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 12.10.2018

Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że zgodzę się z Piotrem Ikonowiczem. Ale ma rację

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski12.10.2018
568 interakcji Dołącz do dyskusji

Jeśli nie wiecie, kto to Piotr Ikonowicz, to spieszę wyjaśnić: to taki lewicowy działacz społeczny, obecnie kandydujący na prezydenta Warszawy. Prywatnie brat Magdy Gessler. Słynie z blokowania eksmisji i wyrażania kontrowersyjnych poglądów. Tym razem na tapet trafiła komunikacja miejska w Warszawie. W życiu nie spodziewałem się, że pewnego dnia przyznam mu rację.

Trochę daleko mi politycznie do Piotra Ikonowicza, choć szanuję ludzi, którzy mimo braku oszałamiającego sukcesu twardo trwają przy swoich poglądach i stale robią swoje, a nie gonią ciągle za stanowiskami i profitami. To na pewno daje więcej wewnętrznej satysfakcji.

Ostatnio na Piotra Ikonowicza spadły gromy nawet od jego wyborców, gdy ośmielił się podnieść rękę na aktywistyczny dogmat, że w mieście powinno rozwijać się infrastrukturę rowerową.

komunikacja miejska w warszawie

Przeczytałem ten wpis ze trzy razy, nie wierząc własnym oczom. Lewicowy działacz wypowiada się przeciwko rowerom i rowerzystom? Trudno w to uwierzyć. Zacząłem się nad tym zastanawiać i doszedłem do wniosku, że nawet jako osoba często jeżdżąca na rowerze i praktycznie nigdy nie korzystająca z komunikacji miejskiej, muszę przyznać rację Piotrowi Ikonowiczowi.

Infrastrukturę rowerową – zwłaszcza w Warszawie – buduje się za publiczne pieniądze dla garstki użytkowników.

Po Warszawie poruszam się najczęściej jednośladem. Skuterem, rowerem, ostatnio elektryczną hulajnogą (teoretycznie nielegalną). Czasem też samochodem, jeśli jadę w więcej osób, np. z rodziną albo mam ciężkie rzeczy do przewiezienia. Nie mieszkam blisko metra ani tramwaju, na autobus czekać nie mam czasu ani nie mam ochoty się w nim gnieść. Zdarzało mi się przejść po mieście „z buta” po kilka kilometrów, bo komunikacja miejska to nie moja bajka.

W ostatnich latach wokół mojego miejsca zamieszkania powstało bardzo dużo nowej infrastruktury rowerowej. Część z niej jest realnie wykorzystywana, część kompletnie zbyteczna i chyba nigdy nikt nią nie jechał. Przez „realnie wykorzystywana” rozumiem, że przy ładnej pogodzie nie trzeba zbyt długo czekać, żeby zauważyć osobę jadącą na rowerze. Pod warunkiem, że mówimy o weekendzie. Wtedy faktycznie drogi dla rowerów są dość zatłoczone. Sobota po południu, słoneczna pogoda – rowerzyści wylegają. Kończy się weekend, pogoda zostaje – ale ruch rowerowy spada wielokrotnie. Nagle jadąc rano do sklepu albo z dziećmi do szkoły jestem jedynym rowerzystą na całej drodze. Wniosek? Zbudowano infrastrukturę przeznaczoną do celów rekreacyjnych. Zbudowano ludziom plac zabaw.

Potem następuje koniec sezonu. Ten dzień jest blisko i już wkrótce rowery zostaną pochowane na zimę.

Przez co najmniej pięć miesięcy drogi rowerowe będą kompletnie puste. Będzie można na nich leżeć przez długie minuty albo nawet godziny i nic nas nie przejedzie. Opustoszeją także stojaki rowerowe postawione pod biurowcami. W sezonie zdarzało mi się, że nie mogłem znaleźć miejsca do przypięcia roweru przy stojakach znajdujących się pod budynkami biurowymi w tzw. Mordorze (warszawskim zagłębiu biurowców w dzielnicy Służewiec), mimo że tych stojaków postawiono tam sporo. Zgodnie z teorią Lewisa-Mogridge’a, monokultura rowerowa zreplikowała się samoistnie i zajęła przestrzeń pod biurowcem, którą można byłoby wykorzystać np. na posadzenie tam drzew. A co najlepsze, te same stojaki będą tam stać puste i rdzewieć w ciszy od połowy października do końca marca. Wniosek? Zbudowano infrastrukturę, która nie jest jakoś szczególnie potrzebna.

Rower wcale nie jest efektywnym środkiem transportu. Nie wiem skąd u aktywistów takie jego uwielbienie.

Ja bardzo lubię rower i wszelkie indywidualne środki przemieszczania się. Ale aktywiści powinni chyba je zwalczać. W rzeczywistości rower nie grzeszy efektywnością. Jedzie dość wolno, powoduje zmęczenie, nadmierna liczba rowerzystów to drogowy chaos, bo zwykle nie przestrzegają oni przepisów zbyt rygorystycznie, poza tym z tymi rowerami trzeba coś potem zrobić. W Amsterdamie doszło do absurdu – rowery zajmują tyle miejsca, że nie ma co z nimi robić. Parkingi rowerowe są piętrowe, a pojazdy i tak się nie mieszczą. Rowery leżą w kanałach, zagradzają ulice, coraz więcej jest znaków „zakaz przypinania rowerów”. Czy o to chodziło lewicowym aktywistom? Szczerze wątpię. Ale jak napisał sam Piotr Ikonowicz, centrolewica to taka lewica, która mieszka w centrum. Doskonały tekst.

Komunikacja miejska w każdej postaci jest o wiele efektywniejsza niż rowery. O metrze szkoda tu nawet wspominać, ale nawet koszmarny autobus dowozi cię pi razy oko na miejsce i nie musisz martwić się, gdzie pod pracą zostawisz swój indywidualny środek transportu. Owszem, rowery mają sporo sensu w małych i gęsto zaludnionych miastach, gdzie nie bardzo jest jak zorganizować świetną siatkę komunikacyjną, przejeżdżane odległości są małe, a klimat – jak w Amsterdamie – jest łagodniejszy niż w Polsce.

Warszawa (7-krotnie większa powierzchniowo od Amsterdamu) jest miastem, w którym rower zupełnie nie ma sensu i nic dziwnego że korzysta zeń 2-3% mieszkańców.

Dzielnice są ogromne, bardzo oddalone od siebie, są niemal jak inne miasta, które przedzielają pustkowia. Z wyjątkiem dróg rowerowych wzdłuż głównych arterii, które faktycznie się przydają (do rekreacji, ale zawsze), infrastruktura rowerowa w Warszawie jest zbyteczna. Rowerem da się dojechać także bez infrastruktury, a budowa jej dla maksymalnie 3% użytkowników mija się z celem. Zamiast budować kolejną drogę rowerową, lepiej wydać pieniądze na kolejny autobus albo wydrążenie kolejnych 30 cm tunelu metra. Ten ułamek miłośników rowerów i tak sobie poradzi. A już zwłaszcza głupie jest zabieranie chodników pieszym, żeby dać je rowerzystom, tak jak dzieje się to na wielu ulicach i skrzyżowaniach. Najpierw piesi i komunikacja miejska, potem dopiero transport indywidualny – samochody i rowery. To jedyna droga z punktu widzenia efektywności. Rowery to tylko zabawka. Ja lubię zabawki, ale w świetle tego, co napisałem powyżej, w stu procentach zgadzam się z Piotrem Ikonowiczem.

Miasto powinno inwestować w rozwój komunikacji publicznej, dążąc do tego celu, żeby była ona co najmniej tak samo dobra jak komunikacja indywidualna, tylko tańsza.

Mówię to jako rowerzysta i znany „blachosmrodziarz”.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać