Felietony

Graciarstwo to nie przejściowa fascynacja. Jeśli szybko nie umrze, staje się stylem życia

Felietony 15.07.2020 273 interakcje
Michał Koziar
Michał Koziar 15.07.2020

Graciarstwo to nie przejściowa fascynacja. Jeśli szybko nie umrze, staje się stylem życia

Michał Koziar
Michał Koziar15.07.2020
273 interakcje Dołącz do dyskusji

Jeżdżę gratami, to widać, słychać i czuć. Pytanie tylko co będzie dalej? Czy graciarstwo to przejściowa faza, która za 10 lat zmieni się w elektrycznego SUV-a z salonu?

Jeżdżenia gratami nie trzeba uzasadniać, ale można. Red. prow. np. policzył, że to opłacalne i zapewne ma rację, o ile mówimy o tanich w utrzymaniu gratach. Sprawa wygląda nieco inaczej, jeśli chce się jeździć czymś dziwnym i nijak nie pasującym do miana pojazdu na codzienne przejazdy. Niestety, moja fascynacja gratami dotyczy tylko stawiających wyzwania. Miałem jednego niezawodnego i bajecznie taniego w utrzymaniu, nie wytrzymałem z nim nawet pół roku.

Fiat Argenta? Chciałbym wierzyć, że po naprawieniu będzie niezawodny, ale na razie zajmuje się głównie ukrywaniem przyczyn swoich kosztownych awarii. Polonezy? Żeby nimi jeździć trzeba uznać naprawy na poboczu za codzienną obsługę pojazdu. Peugeot 305 na razie wydaje się wytrzymały, ale jak coś już się popsuje, to życzę powodzenia przy szukaniu części.

Wychodzi na to, że nie mam żadnego racjonalnego uzasadnienia jazdy gratami.

Za to mam emocjonalne.

Pierwsza i podstawowa przyczyna jazdy gratami w moim przypadku to rozumienie ich działania. Po prostu lubię wiedzieć jak dokładnie działa maszyna, której używam. Nie ma dla mnie większego koszmaru niż wizyta u mechanika i oczekiwanie na diagnozę bez pojęcia co się dzieje. Nienawidzę tego momentu i zrobię wszystko, by go uniknąć. Jak najłatwiej poznać budowę pojazdu? Naprawiając go. Graty zazwyczaj da się rozebrać i złożyć narzędziami dostępnymi dla zwykłego śmiertelnika. Dlatego wolę nimi jeździć – żeby nie zadawać pytań w stylu „panie, czy to uszczelka pod głowicą, czy jednak bulbulator?”.

To oczywiście bardzo subiektywne podejście. Znam ogrom ludzi, którzy nie chcą sobie zaprzątać głowy działaniem samochodu i wolą zostawić to mechanikowi. W pełni to rozumiem, ale ja tak nie potrafię. Poza tym dochodzi jeszcze druga kwestia. Lubię auta z rozwiązaniami niespotykanymi współcześnie. Po prostu fascynuje mnie doświadczanie na żywo tego, jak powstawała motoryzacja w dzisiejszej formie. Pierwsze wtryski, zautomatyzowane gaźniki, dziwne dodatki w wyposażeniu, które się nie przyjęły – to wszystko jest ciekawe.

Wreszcie stylistyka – po prostu lubię prostokąty, więc wozy z lat 70. i 80. podobają mi się bardziej od współczesnych.

Gusta w teorii się zmieniają, ale graciarstwo zostaje.

Jak by nie patrzeć, wszystkie podane przeze mnie powody to kwestia czystych upodobań. Lubię majsterkować przy aucie, podobają mi się rozwiązania sprzed lat. Brzmi jak coś, co może się zmienić z wiekiem. Wiecie, jak miłość do sportowych coupe zmieniająca się nagle w rodzinne kombi.

Wielu graciarzy spotyka się ze stwierdzeniami, że kiedyś im przejdzie ta zabawa w złomy. Ja też już to słyszałem. pytania znajomych z czasów liceum i studiów kiedy wreszcie kupię sobie normalne auto. Po co ci kolejny złom? Nie lepiej kupić czegoś nowszego? Serio podobają ci się takie starocie? Nie policzę ile osób zadawało mi takie pytania.

Czas przeszły w poprzednim zdaniu nie jest przypadkiem. Nikt już nie pyta. Nikt już się nie dziwi. Graty stały się moim sposobem na życie.

O przejściowej zajawce można było dyskutować kilka lat temu.

Kiedy miałem pierwszego złoma, Mercedesa W124, potem jakieś Polonezy na Złombol, to faktycznie moje graciarstwo mogło wyglądać jak przejściowa, młodzieńcza fascynacja. Ot, pobawi się gratami, znudzi mu się i zajmie się poważniejszymi rzeczami. Takimi jak nudna praca od 9 do 17, nowe auto w leasingu oraz dwa tygodnie na all-inclusive w Turcji.

Z czasem jednak moje graciarstwo samoistnie zmieniło się w styl życia. Nawet na wakacje zawsze muszę pojechać złomem, inaczej się nudzę. Nie ma nic gorszego niż jazda autokarem, lot samolotem albo nowe auto w trasie. Zero emocji. Zero wyzwań. To już wolę zostać w domu. Generuje to oczywiście pewne problemy. Jeśli chcę np. pojechać na narty z niegraciarskimi kolegami, to czeka mnie cierpienie polegające na kilkunastu godzinach spędzonych we współczesnym, bezawaryjnym środku lokomocji. Nic, tylko zapijać smutki.

W życiu codziennym graty stały się moim źródłem utrzymania. Piszę o nich, nagrywam i z tego żyję. Nie mam żadnej pracy poza graciarstwem. Ma to ogromną zaletę – kiedy pracuję, zajmuję się swoją pasją. Piękna sprawa.

Nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek przestanę być graciarzem.

Moja pasja stała się częścią mojej tożsamości. Tak jest chyba z każdą rzeczą, której człowiek się naprawdę poświęca. Przejściowe to może być kupienie jednego klasyka, pojeżdżenie i zrezygnowanie z zabawy. Wychodzi na to, że graciarstwo to nie faza przejściowa, to styl życia. Brzmi tandetnie, ale chyba tak jest.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać