Wiadomości

Wszystkie wysiłki w kierunku redukcji emisji CO2 powodują ich dalszy wzrost

Wiadomości 30.06.2020 407 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 30.06.2020

Wszystkie wysiłki w kierunku redukcji emisji CO2 powodują ich dalszy wzrost

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski30.06.2020
407 interakcji Dołącz do dyskusji

Unii Europejskiej doskonale idzie zwiększanie emisji CO2 z samochodów. Sukcesy zapierają dech w piersiach.

Nie to żebym się znał na klimacie, ale czytałem w paru dość naukowo wyglądających źródłach, że im więcej CO2 w atmosferze, tym goręcej. Władze Unii Europejskiej też to wiedzą, więc wprowadzają limity emisji CO2 dla samochodów. Ale wprowadzają je w taki sposób, że skutkiem jest wyłącznie wzrost emisji. Znamy już wyniki za rok 2019 – emisja CO2 w stosunku do 2018 r. wzrosła średnio o 1,6 g na km i był to trzeci rok z rzędu, w którym przeciętna emisja dwutlenku węgla zwiększyła się zamiast się zmniejszyć.

Dlaczego?

Bo działania podjęte przez Unię wyglądają, jakby wymyślili je sami producenci. Do tej pory limit wynosił 130 g CO2/km, co producenci z łatwością spełnili, lądując gdzieś w okolicach 122,4 g/km. Od tego roku maksymalna emisja CO2 wynosi 95 g/km, a kto go nie spełni, zapłaci surowe kary. Na razie wygląda to tak, jakby kary mieli płacić wszyscy oprócz Toyoty, która zmieściła się w limicie rzutem na taśmę (typu 94,9-95,1 g/km średnio dla całej gamy) oraz Tesli, która po prostu produkuje samochody elektryczne. Reszta producentów jest w czarnej… części wykresu, powiedzmy.

Ale dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że przekroczenie limitu CO2/km nie skutkuje brakiem możliwości sprzedaży danego pojazdu, tylko karą finansową. Karę finansową można przerzucić na klientów i podnieść ceny. Jeśli zrobią to gremialnie wszyscy (a czemu Toyota miałaby tego nie zrobić?), to po prostu samochody podrożeją, ale dalej będą emitować zbyt dużo dwutlenku węgla. To tak, jakby osobie leczącej się z otyłości zabroniono jeść więcej niż dwa ciastka dziennie, chyba że chce zjeść pięć, to może, ale za trzy z nich musi zapłacić po 20 zeta za ciastko. Jeśli dany otyły człowiek jest odpowiednio zamożny, śmieje się z takiego ograniczenia i żre ile chce. Zamiast tego powinien być przepis, że jeśli samochód emituje ponad 95 g/km, to po prostu nie jest dopuszczony do sprzedaży. Proste?

Drugi powód to absurdalne metody liczenia średniej emisji uzależnione od masy auta. Ktoś produkuje same duże samochody, to dostaje wyższy limit. Czyli jak jesteś gruby, to możesz zjeść pięć ciastek zamiast dwóch, bo jesteś gruby. Powinno być po równo dla wszystkich. I dalej: jeśli produkujesz hybrydę plug-in, która może nie emitować nic, ale może też palić 10 l/100 km, to uznaje się, że ona jeździ 70-80% czasu tylko na elektryczności. I taka hybryda plug-in, choć żłopie paliwo jak szalona, obniża ci średnią emisję w gamie zupełnie bez przyczyny. Powinno być tak, że jeśli nie przejeżdżasz plug-inem połowy dystansu na elektryczności, to płacisz podatek ekologiczny za bezsensowny zakup. Co prowadzi nas do rozwiązania, o którym powiem za chwilę, a tymczasem…

SUV-y

Szalona popularność SUV-ów, które stanowią już 40% rynku europejskiego, również odpowiada za wzrost emisji CO2. Auta typu SUV są większe, cięższe, więcej palą i więcej emitują. Klienci ich pożądają, więc producenci je produkują. Potem ewentualnie zapłaci się kary, czy coś. Ale to nawet nie popularność SUV-ów jest problemem, a zupełna nieopłacalność produkcji aut małych. Samochody małe zostały zmasakrowane przez normy emisji, bo według europejskich przepisów Volkswagen Up! 1.0 jest bardziej obciążający dla środowiska niż pięciometrowy Ford Explorer 2.3 Ecoboost plug-in hybrid. To znaczy może nawet nie jest, ale Explorer o wiele bardziej się opłaca. Ten Up!, żeby przeżyć, musi być elektryczny, a to oznacza że będzie drogi i mało popularny. I tym sposobem, dzięki limitom emisji CO2, duże samochody są promowane, a małe – rugowane.

Pomysły?

Jeden, łatwy, to limit wielkości i masy samochodów, jak w Indiach. Po co w Europie auta wielkie jak domy? Cztery metry w zupełności wystarczą, 100 KM też. Ale to tylko łatka, rozwiązanie tymczasowe, przed-rozwiązanie do jedynego sensownego systemu – emisja CO2 kontrolowana podczas jazdy. Czyli płacisz za to, co wyemitujesz. Jeśli twój samochód emituje 200 g/km i z badania technicznego wynika, że przejechałeś/aś nim 10 tys. km w ciągu roku, to za każdy gram powyżej limitu 95 g/km płacisz 95 euro. W tym przypadku będzie to 10 tys. x (200-95) x 95 = 99,75 mln euro za rok. Gwarantuję, że wtedy wszyscy będą się trzymać limitów. W przypadku hybryd plug-in trzeba będzie sprawdzać jaki dystans pokonały na elektryczności, ale to technicznie jak najbardziej wykonalne.

Możemy też oczywiście zupełnie przestać przejmować się emisjami CO2 i poczekać aż w kwietniu będzie 35’C, a w lipcu 47’C i będą zakazy wychodzenia z domu przez 3 miesiące w roku. Ale tego możemy nie doczekać, bo wcześniej umrzemy na choroby tropikalne, które przyjdą do nas wraz ze wzrostem temperatury, a na które jesteśmy zupełnie nieodporni.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać