Felietony

Przeróbki klasyków na napęd elektryczny to koszmar. Mam nadzieję, że ta moda minie

Felietony 07.12.2018 754 interakcje
Piotr Szary
Piotr Szary 07.12.2018

Przeróbki klasyków na napęd elektryczny to koszmar. Mam nadzieję, że ta moda minie

Piotr Szary
Piotr Szary07.12.2018
754 interakcje Dołącz do dyskusji

Wyobraźmy sobie taką sytuację: kolega kupuje sobie pięknego Jaguara E-Type. Pierwsze co robimy po zobaczeniu samochodu to prosimy tegoż kolegę, by uruchomił silnik. „Już.” Że co? „No, już. Elektryczny jest.” A my wtedy lądujemy na OIOM-ie z zawałem serca.

Przed samochodami elektrycznymi nie uciekniemy, czy tego chcemy, czy nie. Do niedawna pewnym ratunkiem przed elektrykami było zwrócenie się w stronę motoryzacji klasycznej. O ile oczywiście istnieją stare samochody z takim rodzajem napędu, to jest ich bardzo niewiele, a nasze myśli zaprzątają raczej konstrukcje w rodzaju Porsche 356, Cadillaca DeVille, Volvo Amazon czy Lancii Fulvii. Ewentualnie, jeśli preferujemy silniki wysokoprężne, to może także świetne youngtimery w rodzaju Alfy 33 1.8 TD dieslowskie Mercedesy.

Ten stan rzeczy zaczął ulegać zmianie wraz z upowszechnianiem się napędu elektrycznego.

Tak napędzane samochody są już całkiem szeroko dostępne. Możemy kupić choćby pierwszego z brzegu Nissana Leaf lub – jeśli nie zraża nas sprowadzenie czegoś z zagranicy – Teslę. Rosnąca popularność zeroemisyjnego napędu sprawiła, że pojawili się ludzie pragnący jeździć autem klasycznym, ale bez jego wad.

Czyli – w ich rozumieniu – bez silnika spalinowego.

Gdy zaprezentowano Jaguara E-Type Zero – będącego oficjalnym dziełem brytyjskiego producenta z Whitley – zamarłem z przerażenia. Powtórzyło się to przy zaprezentowanym kilka dni temu Astonie Martinie DB6 Volante z napędem elektrycznym. To był moment, kiedy z uporem maniaka szczypałem się po rękach, żeby się obudzić. No nie, chyba nie zrobiliby czegoś takiego, żeby zamiast świetnych, rzędowych 6-cylindrówek wpakować napęd z odkurzacza? Rzecz w tym, że zrobili, a to wcale nie jest koszmar senny.

Wcale nie chodzi o to, że silniki stosowane pierwotnie w Jaguarze czy Astonie są aż tak rewelacyjne.

Powiedzmy sobie wprost: E-Type czy DB6 to stare samochody. Produkcję pierwszego rozpoczęto w 1961 r., a DB6 serii II – 8 lat później. Samochody klasyczne mają to do siebie, że jeśli nie są akurat świeżo po renowacji, lub po prostu właściciel nie dba o nie wręcz pedantycznie, to prędzej czy później zaczną znaczyć teren olejem silnikowym czy przekładniowym. Albo pewnego dnia przestać zapalać. No, może podobne kłopoty nie dotyczą aut japońskich, ale brytyjskich już zdecydowanie prędzej.

elektryczny samochód klasyczny
A układ wydechowy to, przepraszam bardzo, gdzie?

Tylko że to nie jest problem.

Sprawiając sobie klasyczny angielski samochód sportowy, ostatnim na co zwrócimy uwagę będzie jego awaryjność – po prostu godzimy się z tym, że może nastać dzień, gdy będziemy zmuszeni, by na szybko szukać specjalisty od gaźników. Albo chociaż kogokolwiek, kto specjalizuje się w brytyjskiej motoryzacji.

W zamian otrzymujemy jednak coś, czego nie da się podrobić ani zastąpić: duszę. Dusza samochodu to oczywiście jest coś, co dla większości kierowców jest kwestią równie wyimaginowaną jak paliwo po 1,50 zł za litr. Dla sporej grupy osób, którym motoryzacja towarzyszy od dziecka i od zawsze są nią zafascynowane, dusza pojazdu to jednak coś oczywistego. Nawet jeśli wiemy, że to kompletny absurd, to w głębi serca chcemy, żeby tam była. Ba – czujemy, że tam jest. Niejednokrotnie musimy się gryźć w język przy osobach niepodzielających naszej opinii, żeby nie dostać łatki wariata i imbecyla. Ale wiemy swoje – ta dusza istnieje i ma się dobrze.

A za obecność tej duszy odpowiada przede wszystkim silnik.

Mogą to być wspomniane rzędowe silniki 6-cylindrowe z Jaguara czy Astona. Może to być V8 z Camaro. Może to być V12 z Ferrari 250 GTO. Ba – to może być nawet dwulitrowy, wolnossący diesel w Mercedesie Pontonie! Obecność silnika spalinowego jest jednak warunkiem nawet jeśli nie niezbędnym, to wydatnie pomagającym w tym, by samochód był jakiś i miał charakter. A pozbycie się jednostki napędowej w tradycyjnym rozumieniu oznacza, że o ile pozbywamy się całej sterty problemów z nią związanych, to pozbywamy się też największej zalety w rozumieniu wielu automaniaków.

Obcowanie z samochodem klasycznym to nie jest wizyta w sklepie spożywczym. Nie wybieramy pojedynczo każdego produktu, na którym nam zależy. Albo bierzemy całość i godzimy się z charakterem tej całości, albo szukamy innego kandydata do zakupu. Nie zawsze trafi się za pierwszym razem – niektórzy latami szukają klasyka idealnego dla siebie. Problem w tym, że wpakowanie silnika elektrycznego do auta klasycznego to nie zmiana jego charakteru – to wywalenie charakteru z auta na zbity pysk.

elektryczny samochód klasyczny
Wszystko pięknie, ale proszę oddać moje 4.0 R6.

Mam wrażenie, że na podobny pomysł może wpaść tylko ktoś, kto nie za bardzo interesuje się samochodami.

Jasne, może uważać je za ładne czy nawet piękne. W końcu taki E-Type jest naprawdę udanym stylistycznie autem i stosunkowo trudno znaleźć kogoś, na kim nie zrobi on żadnego wrażenia. No i taka osoba chciałaby jeździć czymś ładnym i zwracającym uwagę. Nie zależy jej w żaden sposób na dźwięku silnika, na wrażeniach płynących ze zmiany biegów. To ma tylko wyglądać i dowieźć w wybrane miejsce.

Będzie szykownie? Tak. Niezawodnie? Z pewnością. Zwróci się uwagę przechodniów? No jasne. Czy można nadal mówić o sobie, że jeździ się klasycznym samochodem? No… niby tak, ale raczej nie w towarzystwie fanów danego modelu.

Najbardziej przerażające są jednak strony firm, które specjalizują się w takich przeróbkach.

Weźmy na przykład taką – również brytyjską – firmę Electric Classic Cars. Na ich stronie czytamy, że przeróbka auta klasycznego na elektryczne nie tylko pozwoli zaoszczędzić pieniądze na paliwie, podatku drogowym czy serwisowaniu, ale pozwoli też nie przejmować się dymem i zapachem benzyny, po prostu podróżując w ciszy. Ale czy na tym ma polegać jazda klasycznym samochodem? W nim wszystko łączy się w całość – dźwięk, zapach, a nawet ten wspomniany dym.

Potem odwiedzamy na przykład kalifornijskie Zelectric Motors, specjalizujące się w klasycznych Volkswagenach czy Porsche. O, albo takie ElectricGT. Firma szczyci się przerobieniem na elektryki np. Toyoty Land Cruiser FJ40 czy Fiata 124 Spider. A także pierwszą na świecie przeróbką Ferrari 308 GTS na taki rodzaj napędu. Mam ogromną nadzieję, że zarazem ostatnią.

To nie tak, że ja chcę zrzucić w przepaść wszystkie auta elektryczne.

Jako że zawsze uwielbiałem wrażenia z jazdy autami spalinowymi (i naprawdę trudno o wyjątki, których bym wyjątkowo i szczerze nie cierpiał), to modele elektryczne są dla mnie opcją tyleż fascynującą, co niedobraną do moich upodobań i oczekiwań. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, bym cieszył się z jazdy autem elektrycznym tak samo, jak cieszę się z jazdy pierwszym lepszym benzyniakiem czy dieslem. Mam jednak świadomość, że napęd elektryczny prędzej czy później wyprze spalinowy. Zawsze wyobrażałem sobie, że sprawię sobie jakiegoś klasyka, który chociaż weekendowo zapewni mi trochę wrażeń, których nowe auto elektryczne zapewnić nie będzie w stanie.

Tyle tylko, że po obejrzeniu kilku elektrycznych klasyków nawiedza mnie nowy koszmar – że ktoś, kiedyś, gdzieś może kazać obligatoryjnie pozbyć się silnika spalinowego, jeśli chcemy autem jeździć. Nawet jeśli to będzie 70-letni samochód zabytkowy.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać