Felietony

Podobno w Polsce bije serce europejskiej elektromobilności. Dopiero by mogło, gdyby wprowadzić mój pomysł

Felietony 12.09.2018 212 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 12.09.2018

Podobno w Polsce bije serce europejskiej elektromobilności. Dopiero by mogło, gdyby wprowadzić mój pomysł

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski12.09.2018
212 interakcje Dołącz do dyskusji

Minister Emilewicz mówi, że w Polsce bije serce europejskiej elektromobilności. Wprawdzie żadne twarde dane sprzedaży samochodów na to nie wskazują, ale pomyślmy, co by się stało, gdyby rząd naprawdę potraktował elektromobilność jako priorytet.

W Katowicach odbywa się konferencja Impact Mobility rEVolution’18 poświęcona nowym trendom w transporcie, w tym pojazdom elektrycznym i autonomicznym. Minister Jadwiga Emilewicz wygłosiła na niej mowę, w której podkreśliła, że Polska to w ogóle europejski lider elektromobilności. Wszystko dzięki wspaniałemu rządowi, który przyjął ustawę o elektromobilności, stworzył Fundusz Transportu Niskoemisyjnego i dał samorządom możliwość wprowadzania stref czystego transportu. Szczególnie ta ostatnia opcja jest prześmieszna, bo do stref czystego transportu nadal będą mogły wjeżdżać dowolne liczby kopcących diesli, tyle że za opłatą. Samorządowcy będą wachlować powietrze banknotami pochodzącymi z opłat i tym sposobem rozwiewać smog w strefach czystego transportu.

Pomyślałem jednak, że skoro minister Emilewicz mówi takie rzeczy – a nawet porównuje elektromobilność do początków motoryzacji sprzed 110 lat – to być może oni już coś planują. Oni, czyli rząd. Wcale bym się nie zdziwił, znając tempo prac obecnej władzy, gdyby z dnia na dzień zapowiedzieli coś rewolucyjnego. Inne kraje Europy planują zakaz sprzedaży samochodów spalinowych na rok 2040 lub później (jest jeden kraj, który chce zrobić to wcześniej, ale ma mniej mieszkańców niż Lublin).

A gdyby Polska wprowadziła zakaz sprzedaży samochodów spalinowych od 2019 r.?

Ale byłoby super. I nawet wcale nie byłbym zdziwiony. W końcu musimy być w awangardzie Europy. Pokażmy Niemcom, że jesteśmy od nich lepsi. Od 1 stycznia 2019 r. nie zarejestrujesz nowego samochodu z silnikiem spalinowym. Wszyscy aktywiści miejscy klaszczą i tańczą z radości. Unia Europejska z pewną ostrożnością (wiadomo, jak to ze świrem – trzeba ostrożnie) gratuluje nam tak odważnego kroku na drodze do elektromobilności.

Najpierw w okresie przejściowym wszyscy rzuciliby się kupować samochody spalinowe. W salonach stałyby gigantyczne kolejki. Ceny by oszalały. Można byłoby po wyjeździe nowym spalinowym autem z salonu sprzedać je dwukrotnie drożej na pniu u handlarzy czatujących przed siedzibą dealera. Działyby się dantejskie sceny włącznie z bójkami przed biurkami sprzedawców w salonach. Trzeba byłoby wynająć dodatkową ochronę dla salonów samochodowych, żeby powstrzymać ludzi szturmujących je dzień i noc.

W Nowy Rok 2019 wszystko by się skończyło. Dilerzy wprawdzie zarobili kupę forsy, ale od tego momentu nie mają już czego dalej sprzedawać. 90% marek się zwija. Zostaje Nissan z Leafem, Renault z Zoe, BMW i3, Volkswagen e-up!, ewentualnie Mercedes EQC. Dilerzy jeden po drugim wypadają z rynku. W końcu zostaje tylko po jednym multidilerze na duże miasto – sprzedaje on wszystkie elektryczne samochody dostępne w Polsce. Zaczynają kiełkować firmy produkujące małe auta elektryczne, najczęściej w postaci montażu zestawów sprowadzonych z Chin. Sprzedaż nowych aut spada o 95%.

Bankrutują wszyscy handlarze sprowadzający auta z Niemiec.

Przy życiu zostają 2-3 firmy ciągnące z zachodu używane „elektryki”, ale skala tego jest tak mała, że szkoda nawet to roztrząsać.

Równocześnie z powodu zwiększonej liczby aut elektrycznych na ulicach wzrasta zainteresowanie stacjami ładowania. Zaczynają się tworzyć kolejki. Do wyboru jest albo wielominutowe czekanie na swoją kolej, albo rezerwacja ładowarki za pomocą aplikacji. Po zarezerwowaniu i podjechaniu do ładowarki okazuje się, że czeka już tam czterech elektrojanuszy, którzy żadnej aplikacji nie mają, ale byli tu pierwsi i w ogóle idź pan stąd. Sieć ładowania szybko rośnie, ale rosną też ceny prądu i wkrótce wychodzi na to, że jazda autem elektrycznym kosztuje tyle samo, co benzynowym.

Radykalnie rosną ceny samochodów używanych. Zadbane auto spalinowe już nie kosztuje 5-10 tys. zł. Teraz to 20-30 tys. zł. No bo dlaczego nie? Nie masz już wyboru, jak chcesz mieć wóz spalający sok z dinozaurów, musisz kupić używany. Złomowiska nie złomują, za to warsztaty mają pełne ręce roboty z utrzymywaniem gruzów przy życiu.

W lecie 2019 r. zaczynają pojawiać się przymusowe wyłączenia prądu.

Polacy ładują swoje nowe, elektryczne nabytki w trakcie największego zapotrzebowania na prąd i elektrownie nie mają szans wyrobić z wytwarzaniem go. Na osiedlach rozwieszane są karteczki z informacją, kiedy będzie prąd w blokach. Ludzie zaczynają kraść prąd na lewo z linii energetycznych. Można podjechać wieczorem pod linię wysokiego napięcia i paru kabanów jeżdżących Lublinem podłączy ci przewód na 20 minut do twojego auta elektrycznego za parę złotych, dorzucając ci z 200 km zasięgu. Oczywiście jak ktoś cię złapie, to tamtych już dawno nie ma.

Szybkie ładowarki zaczynają pojawiać się na stacjach benzynowych, ale ze względu na duże zainteresowanie trzeba mieć specjalną kartę lojalnościową, żeby z nich skorzystać. A żeby ją sobie wyrobić, trzeba zadeklarować, że będzie się wydawać co najmniej tyle i tyle złotych miesięcznie na prąd. Wszystko po to, żeby taksówkarze nie musieli czekać po 3 godziny pod ładowarkami.

Po około roku-dwóch sytuacja jakoś się stabilizuje.

Po drogach jeździ miks pojazdów elektrycznych i spalinowych. Kolejni producenci przyspieszają prace nad elektrykami i nawet sieć dilerska zaczyna się jakoś z powrotem rozwijać. Rząd buduje gigantyczne farmy wiatrowe i importuje miliardy ton rosyjskiego węgla, przez co zapotrzebowanie na prąd jest o tyle-o ile zaspokajane. Po jakichś 5-7 latach ludzie się przyzwyczajają i szok mija. Nowi kierowcy zdają prawo jazdy tylko na elektrykach i nawet nie wiedzą co to zmiana biegów, wymiana oleju czy kąt ustawienia zapłonu. Powietrze w Polsce staje się tak czyste, że mieszkańcy Krakowa patrząc z drugiego piętra w dół mogą prawie zobaczyć ulicę.

Właściwie nad czym my się zastanawiamy? Elektryczne samochody to czystsze powietrze. Pani minister, postuluję wprowadzenie w życie mojego pomysłu. Dopiero on uczyni Polskę sercem europejskiej elektromobilności. Może w nieco patologicznej wersji, ale przecież oboje wiemy, że początki są trudne. Obiecuję, że też kupię coś elektrycznego, najprędzej hulajnogę.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać