Felietony

Na drodze z Lublina do Warszawy naliczyłem 122 ograniczenia prędkości. Nazwę to szaleństwem

Felietony 03.06.2019 1097 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 03.06.2019

Na drodze z Lublina do Warszawy naliczyłem 122 ograniczenia prędkości. Nazwę to szaleństwem

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski03.06.2019
1097 interakcji Dołącz do dyskusji

Postanowiłem sobie, że sprawdzę, ile znaków ograniczenia prędkości stoi na trasie między Lublinem a Warszawą. Droga jest w intensywnej przebudowie, przy czym niektóre odcinki wyglądają na całkowicie gotowe, ale nie są „oddane”.

Na ekspresowej obwodnicy Lublina jedzie się wspaniale. Nie mam zamiaru szaleć, bo jadę samochodem prasowym bez karty paliwowej, a pali ono sporo i ma aerodynamikę szafy. Ustawiam tempomat na 124 km/h – to jakieś 118 km/h według GPS. Jak zjeżdżam w dół, pokazuje 119 km/h. Ale obwodnica szybko się kończy i zaczyna się las. Las znaków drogowych.

 

droga warszawa-lublin
10 znaków na 100 metrach, w tym trzy ograniczenia prędkości.

 

Najwyraźniej nie ma żadnego uregulowania, które ograniczałoby liczbę znaków drogowych na kilometrze. Mniej więcej w połowie drogi między Lublinem a Rykami są miejsca, gdzie na 1 kilometr przypada 30-40 znaków drogowych. Kilometr możemy tam przejechać w niecałą minutę, a to oznacza że raz na 1,5 sekundy musimy przyswajać sobie jakiś znak drogowy. Wiele z nich nie ma żadnego sensu i niczego nie wnosi. Uważaj, wypadki – krzyczy wykrzynik z żółtej tablicy. No tak, wypadki są jeśli zamiast patrzeć na drogę wpatrujesz się w znaki drogowe. Niebezpieczny zakręt, dzikie zwierzęta, dzikie kaczki, jeże. Roboty drogowe. Uwaga, wyjazd z budowy. Uwaga! Przejście dla pieszych. Jadę, przejścia nie ma. Było, ale odkleili. Skrzyżowanie z drogą podporządkowaną z prawej. Było, ale zastawione betonowymi barierami. Szpaler znaków drogowych zdaje się nie mieć końca. Wygląda to tak, jakby ci stawiający chcieli ostrzec kierowców o każdej możliwej sytuacji na drodze, a każde z tych ostrzeżeń niosło za sobą tylko jeden komunikat: jeszcze wolniej, k….!

droga warszawa-lublin
Ograniczenie do 50 km/h obowiązuje przez ok. 15 metrów. Ciekawe dlaczego akurat na tym odcinku…

Ale najlepsze są ograniczenia prędkości

Trochę nie rozumiem konfiguracji „ograniczenie prędkości + znak ostrzegawczy”. Jeśli już ograniczyliśmy prędkość do 50 km/h to można chyba uznać, że kierowca jadący maksymalnie 50 km/h ogarnie, że zbliża się do skrzyżowania, zakrętu, robót drogowych albo coś. A jeśli chcemy go o tym ostrzec, to może uznajmy że rozumie przesłanie i sam zwolni. Ale w sumie nie o tym chciałem, a o ustawieniu znaków ograniczających prędkość. Były kilometry, że stało ich pięć z rzędu. Moja ulubiona konfiguracja wystąpiła na przebudowywanym odcinku drogi z Lublina do Ryk. Prosta szosa, jednopasmowa, po obu stronach roboty drogowe. Przez ok. 1200 m nie dzieje się nic – nie ma zakrętów, nie ma skrzyżowań, nie ma wzniesień. Kombinacja ograniczeń prędkości: 70, 50, 70, koniec ograniczenia, 40, 60, 50. Wszystko na długości 1,2 km.

droga warszawa-lublin
Każdy znak powtórzony. Po co? Każdy znak powtórzony. Po co?

Jest to prawo, którego nie da się przestrzegać

Nikt nawet nie próbuje. Wszyscy jadą w rządku równym tempem 60-80 km/h. Nawet gdybyś nie wiem jak się natężał, nie jesteś w stanie jechać zgodnie z ograniczeniem, bo odstępy między poszczególnymi znakami są tak małe, że nie zdążysz się rozpędzić i zahamować. Powiedzmy, że to dawałoby się ogarnąć, choć taka jazda byłaby niezwykle szarpana. Ale pojawia się problem z zapamiętaniem, jakie ograniczenie teraz obowiązuje. Wymaga to nieustannego skupiania uwagi tylko na tej rzeczy i ciągłego patrzenia na prędkościomierz. 70, 50, 70, 60, skrzyżowanie i… odwołanie ograniczenia do 50 km/h (okolice Kurowa) – konia z rzędem temu, kto powie dokładnie jak to rozumieć.

droga warszawa-lublin
Koniec wszelkich ograniczeń na 20 metrów. Można jechać 90 km/h, po to żeby natychmiast hamować do 60 km/h.

Do tego mamy znaki odwrócone nieco od drogi, postawione tylko po lewej, albo zamontowane tak nisko, że do połowy przykrywa je trawa. Do tego mamy niespodziewane ograniczenia do 30 km/h na fragmentach drogi, gdzie z powodu robót drogowych nitka drogi meandruje, co trudno zauważyć – zwłaszcza po zmroku. Problem w tym, że gdy meandry się skończą, nic tego znaku nie odwołuje i mamy przed sobą prostą, gładką drogę z ograniczeniem do 30 km/h. Dacie radę jechać tam zgodnie z przepisami? Wyprzedzanie w tym miejscu nie jest możliwe, a za wami zbiera się dyszący żądzą linczu motoryzacyjny tłum.

droga warszawa-lublin
Jeszcze za daleko stoją. Trzeba ścieśnić. No i po co jest znak wyprzedzania w miejscu, gdzie fizycznie nie da się wyprzedzić, bo wzdłuż drogi stoją barierki?

Myśl, przewiduj, bądź odpowiedzialny: tak powinna wyglądać edukacja kierowców

Nie widziałem takiej sytuacji w żadnym kraju poza Polską – mam na myśli znakozę drogową w postaci zasypywania pobocza dziesiątkami znaków. A także nieustannego zmieniania maksymalnej dopuszczalnej prędkości. Wzorem pod tym względem jest dla mnie Austria, gdzie panuje prosta zasada: maksymalnie 100 km/h poza obszarem zabudowanym, 50 km/h w obszarze zabudowanym. Znaki drogowe ograniczają się do ostrzeżeń w rodzaju „niebezpieczny zakręt”. Po Austrii bardzo łatwo i dobrze jeździ się zgodnie z przepisami. Tam, gdzie postawiono znak „obszar zabudowany”, faktycznie jest on zabudowany i zwolnić do 50 km/h nakazuje również zdrowy rozsądek. Poza miastem rzadko spotyka się znaki ograniczenia prędkości. Możesz jechać maksymalnie 100 km/h, ale to nie znaczy że musisz cisnąć akurat tyle. Dostosuj prędkość do warunków, myśl, przewiduj, skup się. To przerzuca odpowiedzialność na kierowcę.

droga warszawa-lublin
Wzdłuż przystanku autobusowego możesz śmiało drzeć 70 km/h. Za przystankiem znowu zwolnij do 50 km/h.

Zawsze pozostanie grupa szaleńców, którzy wszelkie regulacje mają za nic i będą szli ogniem choćby nie wiem co, ale w ogólnym rozrachunku delegowanie odpowiedzialności za własne działania na kierowców działa lepiej niż traktowanie ich jak dzieci i wpajanie poczucia, że dopóki jadą na górnej granicy ograniczenia, to wszystko jest dobrze. Natomiast potworny, zahaczający o absurd nadmiar znaków drogowych powoduje u kierowców jedynie poczucie apatii i ignorowania kolejnych hord ostrzeżeń i ograniczeń. To tak, jakby cały czas krzyczeć na psa. Z czasem pies będzie miał wylane na to, czy na niego krzyczysz i będzie robił, co uważa.

droga warszawa-lublin
I na koniec zupełne kuriozum. Znak „niebezpieczne zakręty” postawiony przed skrzyżowaniem z łamanym pierwszeństwem, na którym możesz jechać prosto. Gdyby trzymać się tej logiki, to przed każdym skrzyżowaniem typu „+” trzeba byłoby ustawiać znaki „niebezpieczny zakręt w prawo/w lewo”. CO KIEROWAŁO USTAWIAJĄCYM?

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać