Felietony

Może i to nieprawda z tą zbyt szeroką drogą rowerową, ale pokazuje jeden problem

Felietony 29.08.2021 1102 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 29.08.2021

Może i to nieprawda z tą zbyt szeroką drogą rowerową, ale pokazuje jeden problem

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski29.08.2021
1102 interakcje Dołącz do dyskusji

W Wielkiej Brytanii jest droga rowerowa szersza niż jezdnia. Kierowcy ciężarówek narzekają. Może i nie mają racji, ale zainspirowało mnie to, żeby wyrazić niepopularną opinię.

W serwisie Trans.info znalazłem wpis o tym, że w Wielkiej Brytanii, w Dorset, znajduje się droga rowerowa o szerokości 3,4 m, wzdłuż której jest jezdnia z pasami o szerokości 287 cm. Faktycznie, taka szerokość pasów jest bardzo mała, ciężarówki mogą mieć problem, a szerokość drogi rowerowej wywołuje frustrację kierowców dużych aut. Podobno dochodziło do kolizji między ciężarówkami, połamane lusterka słały się gęsto.

Można też znaleźć informacje, że to nieprawda

Rada hrabstwa Dorset w swoim artykule odrzuca wszystkie zarzuty wobec tej drogi rowerowej, twierdząc że jest idealna i nikt nie narzeka. Nikt nie zgłosił im, że ciężarówki stukają się lusterkami, więc nie ma problemu. Ciekawe kto miał to zgłosić, kierowcy ciężarówek? Wątpię, żeby ktokolwiek z nich napisał skargę do lokalnej rady, że droga jest za wąska. Stukają się lusterkami i jadą dalej, bo nie ma czasu. W Wielkiej Brytanii są tak ogromne braki w zawodzie kierowcy ciężarówki, że ci którzy są, totalnie nie wyrabiają się z robotą.

Zamiast tego rada hrabstwa Dorset mówi, że droga rowerowa „giving people green, healthy travel choices and helping to reduce congestion and speeding” [daje ludziom wybór ekologicznego, zdrowego środka transportu, pomagając zredukować tłok na drodze i przekraczanie prędkości].

droga dla rowerów
Przed przebudową
To samo miejsce po przebudowie. Ciekawe ile czekali na rowerzystę.

Otóż nie

Cała infrastruktura rowerowa, która podgryza nasze miasta, powstaje dla garstki rowerzystów, dla promila ludzi, którzy z jakiegoś powodu lubią jeździć na rowerze. Jestem wśród tych ludzi i korzystam z tej infrastruktury, ale jestem niepomiernie zdziwiony, że w europejskich miastach zajmuje się cenną przestrzeń miejską na taki absurd, jak infrastruktura dla rowerzystów. Rower nie jest efektywnym środkiem transportu. Jest miejską fanaberią, jego rola sprowadza się do sportu i rekreacji. Transportowo jest on bez sensu i ma znaczenie marginalne. Co więcej, ciężarówki są ważniejsze niż rowery. Wasze karbonowe bidony do sklepów rowerowych dowiozły ciężarówki, nie rowery. Szoker: jedzenie też (czy kolarze jedzą?).

W mojej okolicy powstały piękne, szerokie drogi rowerowe. Wiecie, kiedy są zatłoczone? W słoneczny weekend. Jeżdżą po nich wtedy setki rowerzystów, tzn. ludzi którzy „poszli na rower”. Przeważnie jadą kilka kilometrów do pobliskiego lasu i wracają, ubrani w ładne rowerowe stroje. W dni powszednie te drogi rowerowe świecą pustkami. A poza sezonem wiosenno-letnim świecą pustkami przez okrągły tydzień. Gdyby je zlikwidować, zatłoczenie ulicy nie spadłoby ani o włos. Rower nie jest alternatywą transportową i widać to coraz mocniej z każdym rokiem. Budowanie infrastruktury rowerowej w mieście ma tyle samo sensu, co jakby budować wszędzie korty tenisowe. To, że udało się w Kopenhadze czy Amsterdamie, nie oznacza że uda się wszędzie. A nawet jeśli się uda, to powstaje taki problem, że…

Nadal 300 osób na rowerach, to 300 rowerów, z którymi trzeba coś zrobić

W Amsterdamie czy Kopenhadze zaparkowanie roweru nie jest łatwe. Powstają specjalne parkingi rowerowe – niczym się to nie różni od parkingu samochodowego, poza rozmiarem. Nadal jest to zmarnowana przestrzeń, na której mogłyby rosnąć drzewa, gdyby ludzie korzystali z transportu publicznego. Rozpowszechnienie się rowerów gdzieniegdzie w Europie jako środka codziennego transportu jest raczej ewenementem, wyjątkiem od reguły – znamy te wyjątki na pamięć, bo jest ich tak mało. Wszędzie indziej ludzie po prostu korzystają z jedynej efektywnej formy transportu: zbiorowego. Nie ma żadnego innego sposobu na skuteczne przewożenie ludzi z miejsca na miejsce niż upychanie ich do wielkich, metalowych pojemników toczących się na kołach – czy to po jezdni, czy po szynach. Dlatego infrastruktura rowerowa nie rozwiąże problemu korków, bo w naszych warunkach nie służy ona transportowi. Uważam wręcz – z perspektywy kilkunastu lat obserwowania jej rozwoju – że nie ma sensu jej budować. Żadna droga rowerowa wzdłuż ulicy nie sprawi, że ta droga będzie mniej zatłoczona.

Na naszej głównej ulicy jest tak:

Trzy pasy dla samochodów, szeroka droga rowerowa i wąski chodnik. Bez sensu. Powinien być szeroki chodnik, jeden szeroki pas dla samochodów i rowerów oraz środkiem autobus typu „kurytybańskiego”, czyli jadący po specjalnym wyznaczonym pasie bez korków. To by zniechęciło do jazdy prywatnym samochodem (co jest bardzo przyjemne, ale z punktu widzenia efektywności – nonsensowne), pozwoliłoby nadal garstce fanatyków kolarstwa realizować swoje kolarskie pragnienia, a tej miażdżącej większości, która chce po prostu dojechać na miejsce szybko i tanio – dojechać na miejsce szybko i tanio.

Zamiast rozwiązań transportowych, dostajemy zabawkę w postaci drogi rowerowej

Do niej musimy dokupić sobie rower, który nie jest szczególnie bezpiecznym środkiem transportu, ani też przesadnie wygodnym. Sprawdza się na krótkich dystansach, ale w warunkach Warszawy (i innych dużych miast) większość osób ma do pracy po kilkanaście kilometrów. Nierealne jest, aby dojeżdżali ten dystans na rowerze, zwłaszcza że jeszcze przeważnie mają inne sprawy do załatwienia. Oczywiście ten stan rzeczy załatwiła sobie garstka krzykliwych rowerzystów, którzy dostali się do władz i zaczęli po prostu realizować swoje marzenie o zroweryzowanym mieście za publiczne pieniądze. To tak jakbym ja został prezydentem Warszawy i zamiast zlikwidować parking na placu Konstytucji, uczyniłbym go wielopiętrowym, bo lubię oglądać samochody.

Absolutnym i niedoścignionym wzorem do naśladowania nie powinna być Kopenhaga z jej kreatywnym podejściem do udziału rowerzystów w ruchu (rośnie tak szybko, że zaraz przekroczy 100%) czy koszmarnie zatłoczony Amsterdam. Powinno być nim Tokio. Miasto, gdzie nie potrzebujesz samochodu, a roweru – okazjonalnie, bo wszędzie dojedziesz transportem zbiorowym, szybko, czysto i w rozsądnej cenie. To jest stan idealny, a nie asfaltowanie kolejnych połaci terenu pod drogi rowerowe. Brytyjski przypadek pokazuje, że doszliśmy do absurdu z promowaniem ruchu rowerowego, co w większości nic nie daje.

Za 20 lat będziemy orać te drogi rowerowe

I być zdziwieni, jak mogliśmy zmarnować tyle pieniędzy na coś, co od początku było niepotrzebne i służyło garstce ludzi przez kilka miesięcy w roku. Być może po prostu wrócimy do stanu sprzed wojny, gdy wszędzie budowano kolej i prawdziwy transport zbiorowy. Tymczasem jednak jeżdżę po tych szerokich drogach rowerowych – miejscami szerszych niż chodnik, i cieszę się, że prawie z nikim nie muszę ich dzielić. Z egoistycznego punktu widzenia jest świetnie, ale warto czasem spojrzeć nieco z boku, nie przez pryzmat własnych potrzeb.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać