Felietony

Dopłaty do aut elektrycznych w Polsce są jak pandemia koronawirusa

Felietony 17.06.2020 479 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 17.06.2020

Dopłaty do aut elektrycznych w Polsce są jak pandemia koronawirusa

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski17.06.2020
479 interakcji Dołącz do dyskusji

Nic nie zmienią, nie mają żadnego znaczenia, a media się ekscytują.

Wczoraj Grzegorz pisał o konkursie na dopłaty do samochodów elektrycznych w Polsce. Najważniejszą informacją wcale nie jest to, że nowozakupionym samochodem elektrycznym będzie trzeba przejechać 10 tys. km rocznie, choć to dość zabawne. Już sobie wyobrażam tę walkę na maczety o wolne ładowarki, bo jeśli się nie naładujesz i nie nakręcisz jeszcze trochę kilometrów, to skończysz rok na 9986 km i trzeba będzie oddać pieniądze.

Najważniejszą informacją jest liczba aut, jakie zostaną objęte dopłatami. Będzie ich 2000. W Polsce mamy ponad 20 mln samochodów, więc nawet zaokrąglając i upraszczając, mówimy o 0,01% polskiego parku maszynowego. Jedna setna procenta, albo jedna dziesięciotysięczna całości, tak zmieni się polska struktura rodzaju zasilania samochodów, kiedy wszystkie dopłaty zostaną zrealizowane. Dla porównania, co roku w Polsce pojawia się 500 tys. aut nowych i milion sprowadzonych, czyli roczna zmiana całości wynosi ok. 7-8%.

To podobnie jak z pandemią

Po trzech miesiącach śmiertelnie niebezpiecznej pandemii zabójczego wirusa zaraziło się jakieś 0,08% populacji Polski, a zmarło 0,003%. Pewnie większa jest szansa, że wpadniesz pod pędzący samochód elektryczny, który nabija kilometry żeby nakręcić roczną normę, niż że umrzesz na COVID-19. Mam jeszcze jedną analogię, na pewno się Wam spodoba. Porównajcie sobie ile czarnych w USA zabija wstrętna rasistowska policja, a ilu zabijają inni czarni. W Chicago w trakcie protestów BLM w ciągu jednego dnia doszło do osiemnastu morderstw – tylko jednego dnia, najwięcej w 60-letniej historii badań, żadne z nich „didn’t even make the news”, jak to mówią. No bo po co o tym mówić? To niedobra jest!

Ogólnie w ostatnich czasach za sprawą internetu i tego, że trzeba się ścigać na wiadomości w tematach, które „trendują”, zauważam kompletne skretynienie i całkowity upadek wartości mediów. Dzień za dniem pompowane są nieistotne bzdury, którymi ludzie się ekscytują (jak pandemia i BLM), a tematy poważne i ważne są całkowicie pomijane lub w najlepszym razie przechodzą bez echa. Ale to jakby temat na oddzielny wpis.

Co zrobić, żeby nic nie zrobić

Rząd udaje że coś robi, podobnie jak udaje w sprawie polskiego samochodu elektrycznego, który de facto nie powstaje. Może czas już powiedzieć – król jest nagi, a polski samochód elektryczny to kit na kółkach, a nawet bez kółek. Zresztą uważam, że w sprawie przechodzenia na elektromobilność za dużo jest marchewki, a za mało kija. Owszem, można by po prostu na stałe zwolnić auta elektryczne z VAT i akcyzy, tak jak to jest w Norwegii – to całkiem dobry pomysł – ale byłby on jeszcze lepszy, gdyby dorzucić podatek od emisji CO2 dla samochodów benzynowych. Na początek sympatycznie mały, np. rocznie wynosiłby tyle ile wynosi emisja CO2 naszego auta, czyli jeśli samochód emituje 120 g/km – 120 zł. Potem oczywiście mógłby rosnąć, a tym samym rosłaby też atrakcyjność zmiany auta spalinowego na elektryczne.

Dopłaty nie zmienią absolutnie niczego

Za to 2000 zamożnych osób, które i tak stać na nowy samochód (niezależnie od tego czy kosztuje 125 tys. zł, czy 107 tys. zł), kupi sobie nowe auto elektryczne. I tak kupiłyby samochód zasilany prądem, bo w rozważaniach „co kupić” kwestia zasilania nie jest powiązana z kwestią ceny. Nie kupujemy Tesli Model X nie dlatego że jest elektryczna, tylko dlatego że kosztuje pół bańki. Jak ktoś chce kupić samochód i decyduje się na prądowóz, to właśnie dlatego, że jest on cichy, bezemisyjny i nowoczesny. Na tę decyzję cena ma wpływ w znikomym stopniu. Albo chcesz wóz na prąd i nic innego nie wchodzi w grę, albo go nie chcesz, i żadna dopłata tego nie zmieni. Pojawienie się 2000 nowych aut elektrycznych nie tylko nie polepszy stanu środowiska, wręcz pewnie nawet go pogorszy.

I pewnie spowoduje jeszcze więcej emisji CO2

W końcu Polska prąd pozyskuje z węgla, a węgiel coraz częściej musimy importować, przez co jego bilans energetyczny jest jeszcze gorszy. Jak naprądzimy wszędzie tych ładowarek i jeszcze bardziej obciążymy sieć, to raczej emisje nam przez to nie spadną. Gdybyśmy najpierw przeszli na energię odnawialną, w międzyczasie wycięli w pień samochody spalinowe, a potem zaczęli przechodzić na elektryczne, to może by to coś dało. Tyle że taki proces zajmie wiele lat, a ludzie są nieskłonni planować cokolwiek długoterminowo. Lepiej żryjmy ile możemy, a potem umrzyjmy i zostawmy wszystko zdemolowane dla ewentualnych następnych pokoleń. Tak jest przecież prościej.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać