Wiadomości / Klasyki

Pewien Amerykanin zniszczył klasycznego Dodge’a Chargera, bo miał dość historii o „horych curkach”

Wiadomości / Klasyki 30.10.2019 983 interakcje
Michał Koziar
Michał Koziar 30.10.2019

Pewien Amerykanin zniszczył klasycznego Dodge’a Chargera, bo miał dość historii o „horych curkach”

Michał Koziar
Michał Koziar30.10.2019
983 interakcje Dołącz do dyskusji

Jeśli kiedykolwiek sprzedawaliście samochód, to pewnie znacie ten ból. Skrzynka pełna wiadomości z propozycjami zapłacenia połowy ceny. W końcu ktoś przyjeżdża, ale głównie po to, by ponarzekać. Pewien Amerykanin miał tego dość i po prostu zniszczył auto, które chciał sprzedać.

Niejaki Daniel Gagliardi do niedawna był właścicielem zgruzowanego Dodge’a Chargera z 1970 r. Wystawił go w internecie za 10 tys. dolarów i szybko został zasypany propozycjami z kategorii „daje pińcet i już jadę z lawetą” albo „mam horą curkę, która maży o dodżu czergeże”. Także oglądający auto na żywo dali panu Gagliardi w kość, jak twierdzi nie byli nawet zainteresowani zakupem albo oferowali kwoty znacznie niższe od tej, którą pan Daniel podał w ogłoszeniu. W pewnym momencie jego cierpliwość się skończyła i powstał ten film:

Zdenerwowany sprzedawca zawiózł swoje auto na lokalny szrot i nagrał jego zniszczenie. Zachęcał operatora ładowarki do uszkadzania jak największej liczby części, tak by nic nie dało się odzyskać. Na filmie widać, że auto nie zostało nawet ogołocone z wartościowych i łatwych w demontażu części. Widać, że silnik, galanteria i lampy nadal są na miejscu. Samo auto, choć zmęczone życiem, też wydawało się zdatne do odbudowy. Mimo to pan Gagliardi z radością je zniszczył, przy okazji obrażając kupujących. Z jego słów można wywnioskować, że to miał być jakiś rodzaj nauczki dla oferujących za niskie kwoty. Nie tędy droga, panie Gagliardi.

Play stupid games, win stupid prizes, jak mawiają Anglosasi.

Jestem w stanie zrozumieć irytację zawiązaną ze sprzedażą auta. Nieraz zmagałem się z głupimi wiadomościami, których autorzy żebrali o niższą cenę, uzasadniając swoje żenujące propozycje legitymacjami emeryta albo paszportami Polsatu. Pewna pani z Wilanowa, która chciała kupić ode mnie Mercedesa mówiła, że już jest zdecydowana, tylko musi sprawdzić, czy zmieści się na jej miejscu garażowym. Miałem blisko, zgodziłem się podjechać. Test wypadł pomyślnie, po czym wspomniana delikwentka z uśmiechem stwierdziła, że jednak się rozmyśliła. Fakt, można dostać białej gorączki. Ale to nie oznacza, że warto niszczyć swoje auto.

Jeśli czegoś nauczyły mnie te wszystkie dziwne sytuacje przy sprzedaży aut to tego, że populacja pajacy udających kupujących jest wprost proporcjonalna do tego, o ile cena wozu przewyższa realną wartość rynkową. Pod warunkiem, że sprzedajemy pojazd popularny. Zazwyczaj wystarczyło obniżyć cenę i nagle zamiast kopać w koła kupujący racjonalnie negocjowali cenę i dobijaliśmy targu. Fakt, pan Gagliardi obniżał cenę, zszedł aż do 5 tys. dolarów. Charger nie jest nieznanym, niszowym autem, więc jeśli nie udało się go sprzedać za te 5 tys. dolarów, to po prostu nie był ich wart. Coś musiało być z nim bardzo nie tak. Trzeba było schować dumę w kieszeń i jeszcze trochę obniżyć cenę albo rozebrać go na części. Pan Gagliardi i tak finansowo wyszedłby na tym lepiej. Demolując Chargera jedynie stracił pieniądze, które mógł za niego dostać. Niczego nie udowodnił poza tym, że jest porywczy.

Goście, którzy oferowali mu zaniżone kwoty obejrzą jego filmik, zaśmieją się i pójdą kupić innego, taniego Chargera. Reszta środowiska znienawidzi człowieka, który bez sensu zdemolował auto. Ci w sumie też są godni pożałowania, jego auto, jego sprawa co z nim zrobi. Poza tym nic się nie zmieni, tylko pan Gagliardi zyska wątpliwą internetową sławę. Wygłoszone przez niego tyrady o byciu samochodziarzem mogą co najwyżej śmieszyć.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać