Dekra rozbiła Renault Zoe i Nissany Leafy. Widowiskowo, ale czy potrzebnie?
Wiadomości / Felietony 18.11.2019Dekra przeprowadziła test, w którym m.in. postanowiła udowodnić, że samochody elektryczne są tak samo bezpieczne jak spalinowe. W tym celu rozbiła kilka samochodów elektrycznych (Renault Zoe i Nissany Leaf 1. generacji). Cel szczytny, ale akurat ta część testu pozostawia niedosyt.
Niemiecka Dekra jest organizacją, która od lat działa w kilku gałęziach rynku motoryzacyjnego. My kojarzymy ją zwykle z rankingów niezawodności czy też po prostu ze stacji kontroli pojazdów, ale Dekra zajmuje się też szeroko pojętym bezpieczeństwem samochodowym. Właśnie przeprowadziła kolejne próby w swoim Centrum crash testów w Neumünster. Najważniejszym celem było sprawdzenie, jak można poprawić dotychczasowe metody reagowania i ratowania pasażerów w razie wypadku (wliczając w to próby nowego systemu gaśniczego). Ale to nie tym się dziś zajmiemy, a kwestią wspomnianą wyżej:
czy samochody elektryczne są tak samo bezpieczne jak spalinowe?
Eksperci postanowili wziąć pod lupę kilkuletnie modele z napędem elektrycznym i je rozbić. Samo w sobie to oczywiście nic specjalnego, zwłaszcza że rozbijaniem zarówno Zoe jak i Leafa zajęło się już EuroNCAP (oba modele uzyskały po 5 gwiazdek – Nissan w 2012, a Renault w 2013 r.).
Zmieniono jednak nieco reguły gry. Przede wszystkim skupiono się na crash testach z pionowym słupem.
To jedne z najbardziej niebezpiecznych wypadków dla pasażerów. Euro NCAP przeprowadza zderzenia boczne ze słupem przy prędkości 32 km/h (do 2014 r. było to 29 km/h).
Dekra
Zderzenia boczne przeprowadzono przy prędkościach: 60 km/h (Renault i Nissan), oraz 75 km/h (Nissan). Oprócz tego kolejnego Leafa wysłano na spotkanie czołowe ze słupem. To odbyło się przy prędkości aż 84 km/h.
Oczywiście, uderzenie w słup (lub np. drzewo) przy takiej prędkości nie pozostawia pasażerom zbyt wielkiej szansy na przeżycie, ale chodziło o co innego – sprawdzenie, czy nawet przy takim wypadku samochód elektryczny jest w stanie zapewnić taki sam poziom bezpieczeństwa jak spalinowy odpowiednik.
Według Niemców – jak najbardziej.
Zarówno Renault Zoe jak i Nissan Leaf otrzymały pochwały za prawidłowe zadziałanie wszystkich systemów bezpieczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem rozłączenia elementów instalacji wysokiego napięcia w trakcie wypadku. Stwierdzono, że
To jest ten moment, kiedy zaczynam patrzeć na sprawę z przymrużeniem oka.
Jestem w stanie zrozumieć, że jest grupa ludzi, która nie do końca ufa samochodom elektrycznym i bezpieczeństwu, które zapewniają. Mniejsza już o jazdę w czasie deszczu (tak, niektórzy obawiają się i tego), ale chodzi głównie o kwestie związane z bezpieczeństwem w trakcie i po wypadku.
Nie chodzi mi tu bynajmniej o sugerowanie, że samochody elektryczne palą się częściej (w odniesieniu do ogółu jeżdżących) niż ich spalinowe odpowiedniki. Ale pewna różnica na niekorzyść aut elektrycznych (zwłaszcza nieco nowszych) i tak ma miejsce: jeśli zacznie się palić zwykłe auto, to zapewne proces ten zacznie się w komorze silnika, a więc względnie daleko od pasażerów. No i na widoku. A wiele modeli elektrycznych ma akumulatory trakcyjne zlokalizowane pod podłogą…
Ale tak, wiem, to jest czepianie się. Powiem zatem wprost: sam nie obawiałbym się, że nagle mi wybuchnie paczka akumulatorów. Podobnie jak pewnie nie obawiałaby się tego większość z was. Problem z testem Dekry jest taki, że był zbyt mało rozbudowany i obejmował zbyt mało aut (modeli i egzemplarzy), by przekonać osoby sceptycznie nastawione do bezpieczeństwa tego rodzaju napędu. Z kolei pozostali wcale go nie potrzebowali, bo nie martwili się o poziom bezpieczeństwa samochodów EV.
Ludzie obawiają się ognistej pożogi zapewnianej przez akumulatory Tesli, Nissanów Leaf czy BMW i3, a w wielu przypadkach sami mają w autach coś gorszego.
Jeśli względnie nowy samochód ma klimatyzację, to z dużym prawdopodobieństwem jest ona napełniona czynnikiem o uroczej nazwie R1234yf (lub HFO-1234yf). Problem z tym czynnikiem jest taki, że jeśli nastąpi pożar pojazdu, to czynnik zamieni się po prostu we fluorowodór. Fluorowodór zdecydowanie nie jest czymś, z czym chcielibyśmy mieć do czynienia – szczególnie w połączeniu z wodą (np. w trakcie gaszenia pojazdu), kiedy to tworzy się kwas fluorowodorowy. A jeśli założymy, że procentowo modeli z napędem elektrycznym pali się tyle samo co tych napędzanych olejem napędowym lub bezołowiową, to wyjdzie na to, że ryzyko jest podobne w obu grupach pojazdów.
Niestety, ten temat nigdy nie przebił się silniej do świadomości społecznej.
Zamiast tego ludzie wolą się obawiać akumulatorów aut, których w wielu przypadkach i tak nie zamierzaliby kupić. Dlatego też o ile dobrze się stało, że Dekra przeprowadziła ww. testy (zawsze lepiej je robić niż nie robić), to odczuwam niedosyt i niepokój. Akumulatory w nadal stosunkowo rzadkich autach elektrycznych, wcale nie są szczególnie groźnym wrogiem kierowców. Przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności równie groźna mogłaby być zwykła klimatyzacja, która jest w każdym nowym aucie.