Wiadomości

BMW poszło o 4 kroki dalej. Zamiast czterech turbosprężarek teraz są cztery silniki

Wiadomości 17.08.2022 47 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 17.08.2022

BMW poszło o 4 kroki dalej. Zamiast czterech turbosprężarek teraz są cztery silniki

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski17.08.2022
47 interakcji Dołącz do dyskusji

Zaledwie parę lat po rewolucyjnym silniku 3.0 quad turbo, BMW pokazało prototyp samochodu z serii M napędzanego przez 4 osobne silniki, po jednym dla każdego koła.

Pamiętam, że tekst o silniku Diesla 3.0 quad turbo był jednym z pierwszych, który napisałem dla Spider’s Web. Silnik ten nie przetrwał w produkcji zbyt długo, ale udało mi się dorwać samochód napędzany taką jednostką i pojechać nim do Włoch nad Lago di Como. To zresztą mój ulubiony wpis na Autoblogu w ogóle.

Teraz zamiast czterech turbosprężarek mamy prototyp z czterema silnikami

Oczywiście elektrycznymi, jakżeby inaczej. Pamiętam, że jak wchodziły samochody elektryczne powiedzmy 2-3 lata temu i występowało duże nasilenie premier nowych modeli, to wiele osób uważało (i zapewne do dziś uważa), że samochody elektryczne mają silniki w kołach. To nieprawda, takie rozwiązanie byłoby strasznie drogie w produkcji, nie wspominając o tym że cztery silniki są cięższe niż jeden, a w samochodach elektrycznych cierpiących i tak na nadwagę trzeba eliminować zbędne kilogramy.

BMW chce, aby elektryczne samochody z działu M jak Motorsport były wyjątkowe

Bez sensu byłoby wszak zrobienie kolejnego bardzo mocnego elektrycznego samochodu z napędem na tył, czy nawet 4×4, w takiej konfiguracji jak Tesla Model 3. To już jest i nie wystąpiłby żaden efekt świeżości. W prototypie przypominającym wizualnie model i4 M50 zastosowano osobny silnik dla każdego koła, co ma oczywiście wznieść jego własności jezdne na zupełnie nowy poziom. Cztery silniki będą zarządzane przez centralny system rozdziału momentu obrotowego, który będzie potrzebował milisekund, aby korzystając z baterii czujników rozdzielić moc i moment tam, gdzie są potrzebne. Zniknie konieczność wymyślania skomplikowanych systemów dohamowywania i dopędzania każdego koła, jakie stosowano np. w modelu X6, gdzie silnik elektryczny może przyspieszyć ruch tylnego koła jeśli to konieczne (takie odwrócone ESP). Zniknie mechanizm różnicowy, skrzynia biegów, półosie i cała masa innych elementów (przeguby, wały napędowe i takie tam). Można wręcz powiedzieć, że samochód będzie… prostszy niż był, bo cała moc będzie szła przewodami.

Oczywiście wszystko po to, żeby auto jeszcze lepiej się prowadziło

I żeby dawało totalną swobodę w przełączaniu napędów, można mieć wszak RWD, AWD, FWD i SWD, wystarczy zmienić ustawienia w systemie. Problem w tym, że silniki w kołach nie są ostatecznym rozwiązaniem i mają kilka wad. Pierwsza to trudność w zamontowaniu hamulców – po prostu się nie mieszczą, trzeba dawać tarcze głęboko, mocno oddalone od kół, gdzie będą gorzej się chłodzić. Słaby dil w aucie sportowym. Drugi problem to duża masa nieresorowana. Silniki w kołach muszą być spore, zwłaszcza jeśli mówimy o aucie, które ma mieć sportowe osiągi. Nagle okaże się, że zespół koło + silnik + hamulec będzie ważył 100 kg.

Samochody elektryczne z silnikami w kołach to rzadkość

Oprócz pickupa Lordstown, którego nie można jeszcze kupić, można jeszcze wspomnieć duński koncept Lightyear. Na razie ta technologia jest daleka od głównego nurtu, ale kto wie, może BMW to zmieni, zrewolucjonizuje i wyeliminuje wszelkie problemy techniczne. W końcu parę razy już coś im się udało.

motoblender

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać