Historia

„Uwaga Pirat” z 1938 r. Bezwzględny areszt za jazdę 50 km/h po mieście

Historia 19.06.2019 465 interakcji
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 19.06.2019

„Uwaga Pirat” z 1938 r. Bezwzględny areszt za jazdę 50 km/h po mieście

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk19.06.2019
465 interakcji Dołącz do dyskusji

W przedwojennej Warszawie za jazdę z prędkością 50 km/h można było skończyć w areszcie. Pomiarów dokonywano… podobnie, jak dzisiaj.

Ależ ja lubię wzmianki ze starych gazet! Przeglądam je często z większa przyjemnością niż stare zdjęcia. Zwłaszcza jeśli dotyczą samochodów i ruchu drogowego.

Ostatnio natrafiłem na bardzo ciekawy artykuł, opublikowany na facebookowym profilu Kierunkowy 22. Pochodzi z 1938 roku, ale niestety nie wiem, z jakiej gazety.

WARSZAWA 1938 – 50km/h? DO ARESZTU!Jak można tak pędzić?! Brawurowa jazda szoferów zaprowadziła ich do kryminału!

Opublikowany przez Kierunkowy 22 Poniedziałek, 17 czerwca 2019

Jak widać, dawniej niezbyt wiele robiono sobie z ochrony danych osobowych. Publikacja nazwisk i adresów w gazecie była zapewne formą wywoływania wstydu u osób naruszających prawo. No i dzięki temu sąsiedzi wiedzieli, z jakim „złoczyńcą” mają do czynienia. Swoją drogą, szkoda, że oprócz nazwisk i adresów nie podano jeszcze, jakimi pojazdami jechali ci kierowcy.

„Zero tolerancji dla piratów drogowych!”

Takie hasła często słychać obecnie, ale prawdziwe „zero tolerancji” było właśnie przed wojną. Jedziesz za szybko? No to za fraki i do aresztu na 2 albo 3 dni! Warunek był jeden: trzeba było porządnie przekroczyć prędkość. Co najmniej dwukrotnie.

Dopuszczalna prędkość na ulicach Warszawy 25 km/godz. – zgadnijcie w którym roku.

Opublikowany przez Antykwariat Kwadryga Środa, 13 lipca 2011

Oto kolejny wycinek z przedwojennej literatury. Pokazano tu ograniczenia prędkości, które obowiązywały w przedwojennej Warszawie. Ta publikacja pochodzi z 1930 r, ale akurat przepisy dotyczące szybkości nie zmieniły się aż do wybuchu II wojny światowej.

Jak widać, jazda 50 km/h była już co najmniej dwukrotnym przekroczeniem przepisów, a 65 km/h – niemal trzykrotnym. W artykule nie podano, gdzie zatrzymano kierowców, ale mogło być to również na którejś z ulic objętych niższym ograniczeniem. Co prawda na moście kolejowym koło Cytadeli raczej nikt by się tak nie rozpędzał, ale już na Belwederskiej, z górki… czemu nie.

Dawne znaki drogowe

Co ciekawe, dopiero w 1938 r. wprowadzono w Polsce coś takiego, jak znak ograniczenia prędkości. Wcześniej trzeba było po prostu pamiętać, jakie ograniczenie obowiązuje w którym miejscu. Znaki drogowe zaczęły się pojawiać przy drogach w 1924 r. Wówczas w kodeksie istniało tylko sześć wzorów znaków: „Niewidoczny i ostry zakręt”, „Rozwidlenie lub skrzyżowanie dróg”, „Niezamykany przejazd kolejowy”, „Zamykany przejazd kolejowy”, „Wygórowany mostek lub poprzeczny ściek” i „Wszelkie inne niebezpieczeństwo” . Niektóre źródła podają, że znaków było tylko pięć, w tym jeszcze „Obowiązkowe wstrzymanie ruchu”.

areszt za szybką jazdę
Źródło: „Historia Prawa Jazdy w Polsce 1918-1989”, W. Więcławski

W kolejnym dziesięcioleciu dodano kolejne znaki, które swoim wyglądem i treścią już mocniej przypominały te dzisiejsze. Były to m.in. „Zakaz wjazdu przy ruchu jednokierunkowym”, „Zakaz przejazdu”, „Zakaz zatrzymywania się” czy „Parking”, ale również „Przydrożny punkt opatrunkowy” czy „Zakaz postoju” z przekreśloną literą P.

Wspomniany znak ograniczenia prędkości pojawił się w 1938 r. razem z takimi znakami, jak m.in. „Zakaz przejazdu pojazdów o wadze ponad określoną normę” czy „Zakaz przejazdu pojazdów konnych”.

Podczas mgły – jedź wolniej!

Warto jednak zauważyć, że nawet gdy nie było konkretnych znaków, przepisy i tak dość precyzyjnie określały, z jaką prędkością trzeba się poruszać. W swojej książce „Historia prawa jazdy w Polsce 1918-1989” Waldemar Więcławski cytuje Rozporządzenie z dnia 6 lipca 1922 r. o ruchu samochodów i innych pojazdów mechanicznych na drogach publicznych. Widać, że ustawodawca przewidział różne sytuacje: „Na skrzyżowaniach dróg, ostrych skrętach i podczas mgły, gołoledzi, na wszystkich miejscach drogi niebezpiecznych, spadzistych, śliskich wolno jest jechać z szybkością nie większą niż 10 km na godzinę. Przez wszystkie mosty drewniane o długości ponad 20 metrów zabrania się przejeżdżać szybkością większa niż 6 km na godzinę”.

Cóż, przynajmniej nie mogło być potem mowy o „niedostosowaniu prędkości do warunków panujących na drodze”.

Dodam jeszcze, że mimo takiej precyzji w kwestii szybkości jazdy, aż do wybuchu wojny nie było znaków informujących o tym, kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Niektóre źródła podają, że wówczas za drogę z pierwszeństwem uznawano taką, po której… biegną tory tramwajowe.

Pierwsi piraci drogowi.

Przy ówczesnym stanie dróg i możliwościach technicznych samochodów, takie przekraczanie prędkości, jakiego dopuścili się kierowcy z pierwszego artykułu, rzeczywiście musiało być dość niebezpieczne. W Warszawie lat 30. dochodziło zresztą do wielu wypadków. Rozpędzone samochody wpadały w pieszych, zderzały się z tramwajami albo z dorożkami konnymi. To właśnie w tamtych czasach zaczęto mówić o „piratach drogowych”.

areszt za szybką jazdę
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Głównie na prowincji największym problemem byli za to piesi, którzy nie potrafili ocenić prędkości nadjeżdżającego pojazdu i wchodzili wprost pod jego koła.

Areszt lepszy niż utrata prawa jazdy.

Założę się, że kierowcy przyłapani przez „starostę prasko warszawskiego P. Iszorę” woleliby spędzić w areszcie choćby i miesiąc, zamiast pożegnać się z prawem jazdy. Jego zdobycie było bowiem bardzo skomplikowane i długie. Prawie tak, jak np. zdobycie licencji pilota w dzisiejszych czasach.

Aby uzyskać upragniony dokument, trzeba było albo mieć własny samochód, albo co najmniej przez pół roku praktykować w warsztacie mechanicznym. Ewentualnie można było ukończyć specjalną „szkołę szoferską” lub dowolną inną średnią lub wyższą techniczną. Trzeba było też zaliczyć trzymiesięczny kurs prowadzenia pojazdów. Co ciekawe, Ford T miał osobną kategorię prawa jazdy – IIB. Z takim papierem można było jeździć wyłącznie Modelem T.

areszt za szybką jazdę
Taki mamy klimat. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kandydat na kierowcę musiał mieć ukończone 18 lat, być zdrowy i musiał umieć czytać i pisać po polsku. Nie mógł też „podlegać nałogom obniżającym jego wartość fizyczną i moralną”.

Egzamin: z jazdy, z przepisów i…

Podczas egzaminu specjalna komisja sprawdzała nie tylko to, czy kandydat na kierowcę zna przepisy i czy radzi sobie z prowadzeniem auta. Sprawdzano również to, czy nauczył się technicznych zawiłości konstrukcji wozu i czy potrafi „przechowywać i obchodzić się z benzyną i innymi materiałami spalinowymi”. Udało się? Doskonale. Wydany dokument był ważny rok, a później trzeba było starać się o jego przedłużenie.

Gorzej, jeżeli kandydatowi nie poszło mu z którymś z punktów. Owszem, mógł powtórzyć egzamin. Niestety, dopiero… po pół roku. W dodatku tym razem nie można było powiedzieć „do trzech razy sztuka”. Po oblaniu „powtórki”, kolejnej szansy już nie było. Pozostała jazda na rowerze albo chodzenie pieszo.

Po poznaniu tych szczegółów, można trochę łatwiej zrozumieć wspomnianego w pierwszym artykule pana Henryka Wawrzyniaka (zamieszkałego na Powsińskiej 54): odważył się na jazdę bez prawa jazdy, ale być może po prostu nie mógł go zdobyć…

areszt za szybką jazdę
Kiedys nie było łatwo. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Mimo wspomnianych trudności i mimo dość skomplikowanej obsługi dawnych aut, zwłaszcza w drugiej połowie lat 30. na zdobycie uprawnień decydowało się coraz więcej kobiet. Zresztą wśród zaaresztowanych znalazła się też pani Felicja Lesiowska z Kałużyńskiej 1.

Na koniec: jeszcze jedna sprawa.

Jak widać, mimo upływu lat, sposób pomiaru prędkości właściwie niewiele się zmienił. Wówczas zatrzymywano po spojrzeniu na tachometr samochodu starostwa, który poruszał się „za badanym wozem”. Dzisiaj policja używa wideorejestratorów, które mierzą prędkość radiowozu, a nie auta jadącego przed nim. Zasada jest właściwie ta sama.

Ciekawe, jakie wymówki mieli tamci kierowcy…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać