Felietony

Gdybyśmy wszyscy jeździli jak politycy, to drogi zmieniłyby się w rzeźnie

Felietony 14.09.2019 209 interakcji
Michał Koziar
Michał Koziar 14.09.2019

Gdybyśmy wszyscy jeździli jak politycy, to drogi zmieniłyby się w rzeźnie

Michał Koziar
Michał Koziar14.09.2019
209 interakcji Dołącz do dyskusji

Jazda z prędkością ponad 100 km/h w terenie zabudowanym, promile we krwi i przekonanie, że wszystko wolno. Gdybyśmy prowadzili samochody na poziomie prezentowanym od lat przez polityków, to byśmy wyginęli.

Weekend to dla was czas odpoczynku od pracy i problemów. Leniwie przeglądacie wiadomości motoryzacyjne z mijającego tygodnia. Nic nie przeszkodzi wam w relaksowaniu się. Chyba że jakiś podły redaktor z Autobloga przemyci politykę pośród wpisów o samochodach. Na swoją obronę mam to, że ten tekst jest o kierowcach. Ich poglądy mnie specjalnie nie obchodzą, nie będę więc wymieniał przynależności partyjnej. Chodzi tu bardziej o tragikomedię – ludzie, którzy podczas głosowań decydują o treści PoRD, sami jeżdżą jakby chcieli zakończyć istnienie rasy ludzkiej. Do tego wybitnie głupio się tłumaczą.

Aktualnie na topie jest Adam Szejnfeld, były poseł oraz europoseł, obecnie kandydat na senatora, który radośnie pomykał zaledwie 101 km/h w terenie zabudowanym. Za swój wyczyn stracił prawo jazdy na 3 miesiące, dostał też 10 punktów karnych i 500 zł mandatu. Pan Szejnfeld nie jest odosobnionym przypadkiem. Miał na szczęście tyle przyzwoitości, że skorzystał z okazji by milczeć. W przeciwieństwie do wielu jego kolegów i koleżanek po fachu. A farsa pod tytułem „politycy za kierownicą” trwa nieprzerwanie od wielu lat.

Litry tradycji.

Pamiętacie szalone pierwsze lata z dwójką z przodu? To nie tylko czasy świetności agrotuningu, ale i ostrego garowania wśród elit politycznych. Połączonego z wsiadaniem za kółko. Legendą stał się poseł Alfred Owoc, który po kolizji w 2000 r. nie poddał się badaniu alkomatem. Miał śmierdzieć wódką i wmawiać funkcjonariuszom, że to przez płyn do spryskiwaczy. Normalna sprawa, jak się umyje szybę, to potem z ust czuć gorzałę. Wy tak nie macie?

Pamiętacie Bronisława Cieślaka, aktora, który grał kultowego porucznika Borewicza? W 2000 r. policja przyłapała go na jeździe pod prąd. Funkcjonariusze czuli od niego alkohol. Dziwna sprawa, że odmówił badania alkomatem powołując się na immunitet. Był wówczas posłem.

Durne tłumaczenia.

Nie lepsza była Aleksandra Jakubowska w 2006 r. Niedługo po upadku swojej kariery politycznej zderzyła się z rowerzystą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, to on wymusił pierwszeństwo, zdarza się. Szkopuł w tym, że pani ex-polityk miała blisko promil alkoholu w wydychanym powietrzu. Tłumaczyła się tym, że Francja przegrała mecz w piłkę nożną. Wiadomo, każdy w takiej sytuacji wsiada za kółko nawalony.

Marek Łatas w 2009 r. został zatrzymany za prowadzenie z 0,7 promila w wydychanym powietrzu. Tłumaczył się tym, że zjadł kilka jabłek. Potem jednak wspomniał o piciu poprzedniego dnia, ale jego zdaniem to oczywiście nie miało żadnego wpływu na wynik na alkomacie.

Powiecie, że to same postacie z przeszłości, których kariery polityczne dawno legły w gruzach. Nic z tych rzeczy. Pani poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska w 2005 r. spowodowała kolizję. Była pod wpływem alkoholu. Nadal jest posłem.

I tak to się żyje na tej wsi.

Z biegiem lat wydaje się, że politycy nieco przyhamowali z jazdą po alkoholu. Rzadziej słyszy się o tak bezczelnych wyczynach, choć promile nie zniknęły. Pojawiają się po prostu na niższych szczeblach, np. Jacek A., działacz partyjny i kandydat na posła w 2015 r. został w zeszłym roku zatrzymany przez policję. Wjechał autem na torowisko, miał około 2 promile.

Alkohol to nie jedyny grzech tzw. reprezentantów narodu. Weźmy np. takiego Jacka Kurskiego, znanego z wyczynów na drodze. W 2008 r. spieszyło mu się, więc przyłączył się do policyjnego konwoju. Funkcjonariusze myśleli, że to próba odbicia więźnia, którego przewozili i wezwali posiłki. Kurski zatrzymał się dopiero kiedy zobaczył policyjną blokadę i uzbrojonych mundurowych. Mandatu nie dostał, bo chronił go immunitet. Tłumaczył się tym, że jego samolot z Gdańska do Warszawy miał duże opóźnienie. Podobno poczucie powinności poselskiej kazało mu łamać prawo, by zdążyć na posiedzenie komitetu politycznego partii. Interesujące wyjaśnienia. Jeśli kiedyś zostanę zatrzymany za przekroczenie prędkości powiem, że kierowała mną powinność blogerska. Ciekawe czy też uniknę mandatu.

Jeśli chodzi o nadmierną prędkość Adam Szejnfeld nie jest osamotniony. W zeszłym roku policja przyłapała Lecha Kołakowskiego na jeździe z prędkością 108 km/h w terenie zabudowanym. Pomimo zapisu z wideorejestratora polityk nie przyjął mandatu. Nie miał też przy sobie prawa jazdy, więc policjanci nie mogli mu go odebrać. Potem sprawa dziwnie ucichła.

Jak wiadomo ryba psuje się od głowy, więc na niższych szczeblach patologia potrafi sięgać zenitu. Wystarczy wspomnieć pewnego radnego, który został siedmiokrotnie zatrzymany bez prawa jazdy. Trudno też zapomnieć o wyczynie kierowcy Joachima Brudzińskiego. Pracownik SOP przekroczył dozwoloną prędkość o prawie 50 km/h. Mimo to dostał tylko pouczenie.

Przykłady można wymieniać w nieskończoność.

Szkoda tracić więcej czasu na przypominanie kolejnych wyczynów polityków czy kierowców SOP. Powyższe starczą by zarysować obraz tego, jak jeżdżą politycy. Alkohol, nadmierna prędkość, podczepianie się pod policyjne konwoje. Wszystkie te przewinienia rzadko kiedy spotykają się ze sprawiedliwą karą. Immunitety i koneksje chronią większość winowajców. Uderzająca jest też bezczelność wspomnianych wykroczeń i przestępstw. Jeśli politycy przekraczają prędkość, to potężnie. Jeśli pili przed jazdą – zawsze mają jakieś głupie wytłumaczenie. Co najlepsze, to nie są odosobnione przypadki. Sam znam pewnego polityka, który w tym roku kandyduje na posła z dość biorącego miejsca. Widziałem jak na jednej z facebookowych grup szukał porady w sprawie awarii auta, która pojawiała się po dłuższej jeździe z prędkościami przekraczającymi 200 km/h. Oczywiście napisał, że kolega prowadził, ale narracja w opisie objawów usterki miejscami jakoś dziwnie zmieniała się na pierwszoosobową. Nie była to też historia z niemieckiej autostrady. Takich polityków, jeszcze niezłapanych, zapewne jest o wiele więcej.

Teraz wyobraźmy sobie, że każdy z nas postępuje na drodze jak politycy. 100 km/h w terenie zabudowanym staje się normą. Na dwupasmówkach można grzać ile fabryka dała. Wolno pić przed jazdą, w razie czego powie się, że to zapach płynu do spryskiwaczy. Samochody uprzywilejowane są po to, by ominąć korki jadąc za nimi. Prawo nie istnieje, jest immunitet. Drogi zmieniłyby się w rzeźnię, a pasy dla pieszych stałyby się czymś na kształt Alei Snajperów w oblężonym Sarajewie.

Na całe szczęście ludzie mają więcej rozumu niż politycy i tylko nieliczni idą w ślady tzw. elity narodu. Tylko dlatego da się przeżyć na drodze. Frustrująca jest jednak myśl, że osobniki zachowujące się za kierownicą jak Frog mają realny wpływ na Prawo o Ruchu Drogowym. To tak jakby złodzieje tworzyli ustawy dotyczące finansów państwa. A nie, czekaj…

Zdjęcie główne – oficjalna strona Adama Szejfnelda

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać