Felietony

Elektryczna rewolucja w Europie przyjdzie w inny sposób niż się spodziewamy

Felietony 20.03.2019 176 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 20.03.2019

Elektryczna rewolucja w Europie przyjdzie w inny sposób niż się spodziewamy

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski20.03.2019
176 interakcji Dołącz do dyskusji

Wizualizując sobie przesiadkę na samochody elektryczne pewnie myślimy o tych pięknych, nowych modelach, które zachęcą nas swoimi walorami do tego stopnia, że nawet nie spojrzymy na wersje napędzane paliwami kopalnymi. 

Wszystko jednak wskazuje na to, że będzie zupełnie inaczej. Już od przyszłego roku w Europie pojawią się nowe limity emisji CO2 dla samochodów. Średnia dla całej gamy nie będzie mogła przekraczać 95 g CO2/km, a jeśli zostanie przekroczona, to nie ma już żadnych ulg (do tej pory były) i płaci się 95 euro kary za każdy gram powyżej limitu. Jeszcze przez dwa lata będzie tak, że jeśli masz w gamie samochody o emisji poniżej 50 g/km, to każda sprzedana sztuka liczy się jako dwie, obniżając średnią emisję, tzw. flotową – ale i ta zachęta zostanie zlikwidowana. Komisja Europejska nie kryje też, że planuje kolejne obniżki limitu i restrykcje dla producentów.

Co to oznacza?

Najpierw producenci masowo deklarowali, że odchodzą od diesli. Teraz, z niewielkimi wyjątkami, zauważyli, że bez diesli mogą mieć spory problem ze spełnieniem norm. Za sprawą odwrotu od silników wysokoprężnych emisje CO2 w Europie rosną zamiast spadać. Stąd najnowszy, świeżo zaprezentowany Peugeot 208 jednak będzie mieć diesla. Ale będzie mieć także wersję elektryczną. Także. I to jest ciekawe, bo w wielu przypadkach o żadnym także nie będzie mowy.

Jako pierwszy prawdę powiedział Smart: nie będzie już robił aut spalinowych, zelektryfikuje całą gamę i koniec. Jeśli będziesz chcieć Smarta, kupisz sobie elektrycznego, bo innego nie będzie. Wszyscy chwilę się podziwili, ale Smart to nisza, więc nie ma problemu. Potem podobna deklaracja padła w sprawie tzw. trojaczków z Kolina, ale tu prawdopodobnie do niczego nie dojdzie, bo kooperacja PSA i Toyoty w tej fabryce zakończy się i jej przyszłość jest niepewna.

Potem mogliśmy przeczytać, że nowe Porsche Macan nie będzie w ogóle mieć silnika spalinowego, będzie tylko elektryczne. Tu już pojawiła się fala zdumienia, ale Porsche szybko tę falę uspokoiło, dodając, że spalinowy Macan poprzedniej generacji pozostanie w produkcji. Będzie więc wybór. Wybór zapewne nie potrwa długo, ale jest konieczny, żeby nie zszokować klientów.

Przyszedł też czas na Audi TT. Nikt nie płacze za małymi coupe, więc nic dziwnego, że III generacja TT nie doczeka się następcy. Lub doczeka się – w wersji czysto elektrycznej. Gorzej, że nowy Fiat 500 trafi na rynek tylko jako wózek akumulatorowy. Fiat zapewnia, że będzie utrzymywał produkcję swojego już 12-letniego bestsellera w polskiej fabryce w wersji spalinowej, ale pewnie potrwa ona tak długo, jak długo pozwolą na to normy.

I wreszcie Kia Soul – w Polsce były dostępne dwie generacje z silnikami spalinowymi, trzecia będzie czysto elektryczna.

A to tylko początek

Producenci mogą powiedzieć jak Lech Wałęsa: nie chcem, ale muszem. Nie będą mieli innego wyjścia niż samochody spalinowe zastępować elektrycznymi, nawet jeśli te elektryczne nie będą do końca dopracowane. Muszą zrobić to w miarę tanim kosztem, bo ewentualne kary zeżrą wszystkie ich zyski i muszą to zrobić szybko. Elektryczna rewolucja będzie więc wyglądać tak, że znane i popularne modele pojawią się w salonach wyłącznie w wersjach elektrycznych. A gdzie spalinowa? A mamy taki jeden model w ofercie dla grzybów i dinozaurów, stoi tam w kącie. Największy problem w skali Europy ma ponoć Mercedes i Mazda. Najlepiej radzi sobie Toyota z konsekwentną strategią hybrydyzowania wszystkiego co się da.

Przyszłością nie jest więc wybór między elektrycznym a spalinowym, gdzie wiedzeni ekoświadomością wybieramy ten pierwszy pojazd i cieszymy się z przywilejów z tym związanych. Przyszłością jest wybór między tym, czy zostawiamy sobie nasz stary samochód i godzimy się na coraz wyższe obciążenia związane z tym, że zatruwamy środowisko, czy wymieniamy go na nowy, elektryczny i próbujemy znaleźć jakąś niezajętą ładowarkę albo ciągniemy przewód z czwartego piętra bloku na parking, żeby trochę go podładować.

I to jest właściwie coś, czego się spodziewałem. Widzę tylko inny problem. Taka rewolucja będzie stosunkowo bezbolesna w krajach starej Unii. Bez trudu poradzi sobie z nią Holandia, Austria czy nawet Niemcy. A teraz wyobraźcie sobie tę samą sytuację w Bułgarii, Rumunii albo na Lubelszczyźnie.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać