Ciekawostki

Dobrze, że w ktoś w końcu bierze się za kręcenie liczników. Szkoda, że to może być martwe prawo

Ciekawostki 19.03.2019 285 interakcji

Dobrze, że w ktoś w końcu bierze się za kręcenie liczników. Szkoda, że to może być martwe prawo

Piotr Barycki
Piotr Barycki19.03.2019
285 interakcji Dołącz do dyskusji

Koniec z kręceniem liczników. Wysokie kary dla kręcących i zlecających. Będzie pięknie, uczciwie i w końcu przebieg używanego samochodu będzie można traktować poważnie. Tyle że… niekoniecznie.

Nie można już kręcić liczników. To znaczy można, ale od teraz jest to w świetle prawa przestępstwo i grozi za nie od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Nie można też obejść tego prawa wymianą licznika na taki o niższym przebiegu, bo za to z kolei grozi wysoka kara finansowa, o ile nie zgłosimy tego w odpowiednim terminie.

I co teoretycznie najważniejsze, to to, że od teraz winnym będzie nie tylko ten, kto kręci, ale i ten, kto takie kręcenie zlecił. Czyli w wariancie prawdopodobnie najpopularniejszym ukarany zostałby handlarz sprzedający samochody i pracownik warsztatu, który zlecenie tego handlarza zrealizował.

Brzmi groźnie. A jeśli coś w odniesieniu do prawa brzmi groźnie, to jest spora szansa, że będzie skuteczne. Choć w tym przypadku paradoksalnie możemy mieć groźne prawo, które… niczego faktycznie nie zmienia. Zobaczmy:

Samochody krajowe – czy tu jest po co kręcić liczniki?

Niespecjalnie. Nie znam wprawdzie oficjalnych statystyk (o ile takie są w ogóle prowadzone), ale można założyć, że skręcone samochody pochodzące z Polski to margines wszystkich pojazdów z cofniętym przebiegiem.

Powodów jest kilka. Przede wszystkim już od 2014 r. obowiązkowo podczas każdego przeglądu rejestrowany jest stan licznika w każdym samochodzie. Jeśli więc ktoś od samego początku posiadania auta nie zakłada jego sprzedaży z cofniętym licznikiem i co 12 miesięcy, na chwilę przed badaniem technicznym, nie jeździ na korektę, to sprawdzenie ewentualnych rozbieżności przy zakupie zajmie zainteresowanemu kilka minut. Wystarczy telefon z przeglądarką, kilka podstawowych danych, klik, klik i już – mamy pełną historię przebiegu.

Tym bardziej, jeśli samochód trafi do handlarza, który zdecyduje się upudrować historię, oszustwo będzie banalne do wykrycia. Nawet bardziej będzie się rzucać w oczy i łatwiej będzie sprawdzić, kiedy dokonano poprawki wskazań drogomierza.

Do tego w przypadku samochodów krajowych kupujący dużo rzadziej wierzą w historie o zagubionych książkach serwisowych. Dużo trudniej też taką książkę podrobić, bo o ile pewnie niewiele osób fatyguje się, żeby zadzwonić do serwisu w Niemczech czy Francji i potwierdzić wiarygodność wpisów, o tyle zadzwonienie do serwisu w Polsce już takim problemem nie jest.

Oczywiście w przypadku starszych aut, których młodzieńcze lata nie załapały się na obowiązkową rejestrację przebiegu, nigdy nie będziemy mieć pewności, ile faktycznie przejechały. Może faktycznie nikt ich nigdy nie kręcił? A może kręcono je wielokrotnie przed wejściem w życie nowych przepisów?

Możemy się tego tylko domyślać, ale nowe prawo i tak nie będzie tu miało zastosowania. Nikt już za dawne przestępstwa nikogo karać nie będzie. Co przekręcone, to przekręcone na amen.

A skoro samochody krajowe to nie problem, to zostają nam…

Samochody z importu.

I to jest kluczowy problem, którego najnowsze zmiany w prawie nie rozwiążą. A przynajmniej nie w takim stopniu, żeby można było mówić o końcu patologii kręcenia liczników. Brakuje tu bowiem tego, co jest obecne w przypadku aut krajowych – nieuchronności (albo niemal nieuchronności) wykrycia przestępstwa.

Oczywiście są narzędzia, które teoretycznie mogą rozwiązać ten problem. Jest opcja spisywania liczników nawet z samochodów przewożonych do Polski na lawetach. Są deklaracje podatku akcyzowego, w których podawane są przebiegi. Tyle że to pierwsze rozwiązanie nie wypali, bo nikt nie zatrzyma wszystkich lawet jadących do naszego kraju z używanymi samochodami. Druga opcja natomiast nie wypali z powodów technicznych.

Nikt więc nie będzie w stanie na dobrą sprawę zweryfikować, czy przebieg danego samochodu w momencie zakupu poza Polską zgadza się z tym, który wpisano na pierwszym przeglądzie już w kraju. Może skręcono go tuż po przyjeździe do kraju. Może skręcono go jeszcze jeszcze po drugiej stronie granicy.

Inna sprawa, że nie ma co zakładać, że samo zakazanie cofania licznika zmieni cokolwiek. W innych krajach też jest to karane i… niewiele to zmienia.

Może faktycznie zmiany w naszym prawie coś zmienią. Może uda się złapać kilka osób trudniących się tym procederem, może ktoś dostanie wyrok, może ktoś zapłaci karę. Może ktoś się tym przejmie i zacznie być uczciwy. Albo… wliczy to sobie po prostu w ryzyko i koszt prowadzenia działalności. Ot, przy kilku autach na rok trzeba się będzie pogodzić z faktycznym przebiegiem.

To co mogłoby pomóc?

Rozwiązania są dwa i oba są czysto utopijne.

Pierwszym byłaby centralna, ogólnoeuropejska baza danych, z której można byłoby korzystać tak szybko i wygodnie, jak z naszej krajowej. Wprowadzamy dane pojazdu i już – mamy przed oczami jego całą historię. Zanim jednak uda się stworzyć taki centralny system, miną pewnie lata. O ile w ogóle jest realna szansa na to, żeby powstał.

Idealnym uzupełnieniem dla tego systemu byłby z kolei system… zdalnego raportowania przebiegu, dokonywany przez samochód w krótkich interwałach. Nie ma jak cofnąć przebiegu, jeśli samochód np. raz czy dwa razy dziennie wysyła te kilka kilobajtów do bazy, informując centralę o zarejestrowanym przebiegu.

Jasne, brzmi to jak nadmierna kontrola i lekkie naruszenie prywatności. Ale tylko w momencie, kiedy jesteśmy posiadaczami danego auta. Na miejscu kupującego z całą pewnością bylibyśmy szczęśliwi, gdyby takie coś istniało.

Ale podobnie jak ogólnoeuropejski system sprawdzania przebiegu, ma to niewielkie szanse na realizację na większą skalę w najbliższych latach.

Pozostaje nam więc traktować przebieg w większości przypadków jako losowy zbiór cyferek, który może – ale nie musi – informować nas o stopniu zużyciu pojazdu.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać