Felietony

Zamach na pieniądze kierowców czy próba regulacji zepsutego rynku? Wyjaśniamy o co chodzi w ustawie o odszkodowaniach

Felietony 20.02.2019 315 interakcji
Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz 20.02.2019

Zamach na pieniądze kierowców czy próba regulacji zepsutego rynku? Wyjaśniamy o co chodzi w ustawie o odszkodowaniach

Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz20.02.2019
315 interakcji Dołącz do dyskusji

Projekt kontrowersyjnej ustawy kroczy przez Sejm. Wygląda na to, że senator staje po stronie ubezpieczycieli, a dealerzy samochodowi bronią klientów. Świat stanął na głowie. Wyjaśniamy, o co chodzi w tym zamieszaniu, i co dokładnie mówi ustawa o roszczeniach odszkodowawczych.

Projekt ustawy o roszczeniach odszkodowawczych budzi emocje, bo koniec bezgotówkowej likwidacji szkód zdaje się bliski. Wszyscy zmotoryzowani obywatele oburzyli się na wieść o art. 9. Pozbawia on poszkodowanego w zdarzeniu komunikacyjnym możliwości rozliczenia się z ubezpieczycielem za pośrednictwem warsztatu. To kłopot, bo przyjęło się uważać, że klient bez wsparcia serwisu skazany jest na przegraną w walce o pieniądze. Los poszkodowanych tak zasmucił branżę motoryzacyjną, że w obronie uciskanych obywateli wystąpili samochodowi dealerzy. Kto by się spodziewał takich odruchów serca po właścicielach autoryzowanych stacji obsługi, znanych ze swej troski o portfele klientów. Dealerzy mówią, że wszystko wskazuje, iż:

(.) lobby ubezpieczeniowe chce w pełni ubezwłasnowolnić klientów rozliczających szkody komunikacyjne metodą serwisową i nie dawać im prawa scedowania sporów o wysokość ubezpieczenia na profesjonalne służby prawne warsztatów naprawczych.

Zdaniem Związku Dealerów Samochodowych projekt ustawy to skok na kasę. Sprawdźmy, czy zupełnie nie ma on sensu, zaczynając od podstaw.

Senacki projekt zakazujący cesji ubezpieczenia na warsztaty samochodowe tak naprawdę nie istnieje.

Tak sformułowane hasło, pojawiające się doniesieniach prasowych, to zbyt duże uproszczenie. Istnieje za to projekt ustawy o świadczeniu usług w zakresie dochodzenia roszczeń odszkodowawczych wynikających z czynu niedozwolonego. Nie zajmuje się on wyłącznie tym, czy warsztaty mają dalej rozliczać się z ubezpieczycielem z pominięciem klienta. Spraw wymagających uporządkowania ustawą jest więcej, bo cały rynek dochodzenia roszczeń od lat działa bez przejrzystych zasad. Naprawy blacharsko-lakiernicze nie są pępkiem świata.

Rynek dochodzenia roszczeń odszkodowawczych jest nieuregulowany i dochodowy.

To punkt wyjścia ww. ustawy o roszczeniach o naprawienie szkody. To, w jaki sposób możemy dochodzić naszych praw, kto i na jakich zasadach może nam pomagać, nie jest określone w obowiązujących przepisach. Czy gosposia domowa po wyroku, jeśli przekona nas swoją elokwencją, że da radę, powinna reprezentować nas w sądzie? Wątpliwe – ta materia wymaga pewnego doświadczenia i umiejętności. Zwolennicy niewidzialnej ręki wolnego rynku z oburzeniem pokręcą głowami, ale niestety te i inne sprawy wymagają regulacji. Nie tylko w odniesieniu do zdarzeń komunikacyjnych. Rynek jest zbyt duży, by zostawić go samemu sobie.

W latach 2014 – 2016 liczba kancelarii odszkodowawczych uległa zwiększeniu z 3047 do 3212, a przychody podmiotów, które zatrudniają 10 i więcej osób, wzrosły z 370 mln zł do 439 mln zł. W tych kwotach brak jest danych na temat mikroprzedsiębiorstw, których na rynku jest wiele i powiększają rozmiar tortu. Według Ogólnopolskiej Izby Pośredników i Przedstawicieli Firm Odszkodowawczych średnia rynkowa wysokość prowizji wynosi 25 proc. Jest o co się bić.

Przy walce o odszkodowania dochodzi do licznych nieprawidłowości.

Wyspecjalizowane kancelarie działały często w sposób sprzeczny z prawem i dobrymi obyczajami. Zamiast rzeczywistej pomocy prawnej, poszkodowani stawali się często obiektem niecnych praktyk. Oto kilka z nich, które wynikają z raportu Rzecznika Praw Ubezpieczonych:

  • prowadzenie działalności gospodarczej w zakresie dochodzenia roszczeń odszkodowawczych przez osoby uprzednio karane, w tym za przestępstwa przeciwko mieniu;
  • rażąco wysokie, wręcz na granicy wyzysku, wynagrodzenia sięgające nawet 50 proc. uzyskanego świadczenia;
  • stosowanie w relacjach z konsumentami klauzul abuzywnych;
  • zdobywanie klientów w sposób nieetyczny poprzez nagabywanie na miejscu wypadku (w tym przez korumpowanie przedstawicieli służb państwowych), w szpitalu, w domu pogrzebowym, na cmentarzu, jak również przez nachodzenie w domu (z naruszeniem przepisów o ochronie danych osobowych), w okresie, kiedy poszkodowany lub jego rodzina są jeszcze w szoku psychicznym i nie są w stanie świadomie i racjonalnie podjąć decyzji o tym, czy i komu powierzyć prowadzenie sprawy odszkodowawczej.

Zarzutów wobec pośredników było znacznie więcej, lista jest długa.

Istnienie kancelarii walczących o pieniądze z polis ubezpieczeniowych jest wynikiem naszej niechęci do towarzystw ubezpieczeniowych. Liczne negatywne doświadczenia ubezpieczonych, wyrażone zaniżonymi kwotami odszkodowań, pozwoliły takim pośrednikom zaistnieć i urosnąć w siłę. Od nadmiaru swobody obniżyły się im standardy etyczne i zbyt często robiło się z klientów dojną krowę.

Obrońcy stają się drapieżnikami.

Usługa za określony procent od wywalczonej kwoty brzmi dobrze tylko w haśle reklamowym. W rzeczywistości, by otrzymać odszkodowanie, czasami należało dokonać cesji praw na rzecz kancelarii, co powodowało, że to przez nią przepływały pieniądze. Wysokość prowizji również przekraczała granice przyzwoitości. Klientom, mimo wygranej z ubezpieczycielem, zdarzało się zostać na lodzie, gdy pośrednik splajtował. A co, gdy klient wejdzie w spór także z pośrednikiem? Nawet, gdy ubezpieczyciel wypłaci odszkodowanie, to pieniądze wciąż nie są w dyspozycji klienta. Muszą przejść przez konto pośrednika, który zwyczajnie może ich nie wypłacić, albo wypłacić za mało.  Można się z nim procesować, ale pieniądze wciąż będą pozostawać na niewłaściwym rachunku. Takie bywają skutki cesji wierzytelności, której tak zawzięcie wszyscy teraz bronią.

Obecny sposób świadczenia usług prawnych w zakresie odszkodowań wypaczył ich pierwotny sens i od lat prosił się o uporządkowanie. Przywołany wyżej raport pochodzi z 2008 roku i nie stracił na aktualności. Klient bywał poszkodowany podwójnie – przez pośrednika, którego interesowała tylko jak najwyższa wydarta ubezpieczycielowi kwota oraz przez system ubezpieczeń.

Kwoty odszkodowań, windowane czasami do nieuzasadnionych rozmiarów, powodowały, że ubezpieczyciele część ponoszonych kosztów musieli przerzucać z powrotem na klientów. Ponownie zaniżali kosztorysy napraw, czy podnosili składki. Więc klient znów musiał walczyć o swoje, znów korzystając z usług nie zawsze uczciwego pośrednika, który czasami podpowiadał rozwiązania z pogranicza prawa: Ponosi Pan na szyi gorset, trochę to niewygodne, ale to się opłaci.

Wielu poszkodowanych zapominało również, że odszkodowanie nie może być zarobkiem – służy do wyrównania strat i doprowadzenia uszkodzonego mienia do stanu sprzed szkody. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto przy rozliczeniach z ubezpieczycielem nie pomyślał: dobra nasza, to się naprawi taniej i kilka stówek zostanie w kieszeni. Ubezpieczyciele kradną, ale kilka złotych i tak da się zarobić? A jak swoje 25 proc. skasuje jeszcze pośrednik, to wywalczona kwota z pewnością odbiegnie od rzeczywistych kosztów naprawy. I co z tym fantem zrobić?

I tu wchodzi senator Grzegorz Bierecki, cały ubrany na biało, i składa w czerwcu projekt ustawy.

Projekt ustawy został złożony jeszcze przed wakacjami.

Początkowo szedł przez parlamentarne komisje bez wielkiego rozgłosu. A w jego uzasadnieniu wyjaśniono, iż projekt ustawy ma na celu zwiększyć zakres ochrony osób, które poniosły szkodę w wyniku czynów niedozwolonych i korzystają z usług kancelarii odszkodowawczych oraz wyeliminować nieetyczne praktyki pozyskiwania klientów. Główne założenia, które miały naprawić stan rzeczy to:

  • maksymalnie 20 proc. wynagrodzenie dla doradcy w stosunku do kwoty uzyskanej na rzecz klienta,
  • wynagrodzenie nie może być zależne od wyniku sprawy,
  • wynagrodzenie doradcy z tytułu dochodzenia zwrotu kosztów leczenia lub renty musi być wyrażone jako oznaczona suma pieniężna i nie może być uzależnione od wyniku sprawy,
  • świadczenia mają być wypłacane bezpośrednio klientowi,
  • wprowadzenie ograniczeń w reklamowaniu tego typu usług, np. w domach pogrzebowych,
  • obowiązek posiadania polis OC od prowadzonej działalności przez doradców,

To początkowo zawierał projekt. Spotkał się z krytyką, ale jeszcze nie budził wielkich kontrowersji. Rozgłos zyskał dopiero w październiku, gdy pojawił się w nim jeden słynny artykuł.

Na ostatnim etapie prac projektu dodano niespodziankę. To artykuł 9.

A w nim zakaz cesji wierzytelności wynikających z czynów niedozwolonych, który przyniósł burzę wzmaganą przez fakt, że artykuł dodano bez żadnych oficjalnych konsultacji.

Poprzednie zapisy nie wzbudziły tak wielkich emocji w branży motoryzacyjnej. Zakaz cesji wierzytelności był już nie do przełknięcia. Ugodził on w żyłę złota, czyli bezgotówkową likwidację szkód dokonywaną za pośrednictwem serwisów samochodowych. Ucierpieć miał też najem samochodów zastępczych i finansowanie kosztów transportu, czyli lawety. Za to wszystko do tej pory miał płacić ubezpieczyciel na podstawie faktur wystawianych przez warsztaty dokonujące napraw. Wszystko z pominięciem konta i angażowania pieniędzy klienta, ale za to często z przeniesieniem wierzytelności. Teraz cały system wrzucono do jednego worka z nieuczciwymi kancelariami wyspecjalizowanymi w dochodzeniu roszczeń.

Jak czytamy w uzasadnieniu, chodzi o uniemożliwienie obejścia przepisów ustawy poprzez zbycie wierzytelności np. na rzecz przedsiębiorcy, który w relacjach z doradcą nie jest objęty reżimem ustawy. I to chyba udało się, aż za bardzo, bo nagle okazało się, jak wielu przyjaciół ma polski klient – osoba, która ucierpiała w zdarzeniu komunikacyjnym. Wielu stanęło w obronie naszych pieniędzy.

Projekt został mocno skrytykowany.

A bronili go tylko nieliczni, głównie prasa ze sprzyjającej senatorowi Grzegorzowi Biereckiemu opcji politycznej. Tam nazywano go obrońcą ubezpieczonych. Problem w tym, że zdecydowanie więcej podmiotów widzi go raczej jako obrońcę towarzystw ubezpieczeniowych. Druga strona też ma tendencję do układania dość karkołomnych haseł, np. dealerzy samochodowi twierdzą, że bronią interesów klientów. Zupełnie przypadkiem są też właścicielami bezgotówkowo rozliczających się serwisów.

Dość często spór między poszkodowanym a ubezpieczycielem dotyczy kilkuset złotych. Trudno podejrzewać, że większość z nas zdecydowałaby się na męczącą drogę sądową, by wywalczyć kwotę tej wysokości. Wyceny naprawy dokonywane na rzecz osób fizycznych różnią się znacząco od kwot, na jakie opiewają faktury od serwisów za naprawy bezgotówkowe. Dlatego do akcji wkroczyła branża motoryzacyjna, krytykując całość projektu, choć głównie zabolały ją artykuł 7 i 9, które możliwość napraw bezgotówkowych praktycznie wykluczały.

W swej petycji branża prognozuje:

  • likwidację części podmiotów działających w sektorze drobnych i średnich przedsiębiorstw świadczących usługi powiązane z działalnością firm ubezpieczeniowych,
  • falę upadłości przedsiębiorstw, których zmniejszone dochody nie pozwolą na regulowanie zobowiązań wynikających z przyjętej polityki handlowej opartej na wierze w klarowność i stabilność zasad gospodarczych,
  • ograniczenie praw konsumentów.

Takie rzeczy ma spowodować zakaz cesji, a przeniesienie wierzytelności jest wygodne dla pośrednika. Klient nie przeszkadza, nic nie musi podpisywać i nie plącze się po sądzie. Jednak według polskich dealerów należy bronić tego rozwiązania, bo jest najwygodniejsze dla klientów.

Kto napisał projekt ustawy?

Kontrowersje pojawiają się przy zagłębieniu się w to, kto współtworzył projekt ustawy. Zdaniem branży motoryzacyjnej i nie tylko jej, to podmioty powiązane z branżą ubezpieczeniową tworzyły dla siebie jej projekt.

Na nadmierny udział jednego podmiotu w trakcie tworzenia ustawy zwraca uwagę również Naczelna Rada Adwokacka w swoim obszernym raporcie. Oprócz krytyki praktycznie każdego elementu ustawy, choć nie negując potrzeby regulacji rynku, zwróciła uwagę na firmę Votum S.A. Projektodawcy w uzasadnieniu ustawy powołali się na prospekt emisji tej spółki. Dane podawane przez jedną firmą zajmującą się usługami w zakresie odszkodowań były jednym ze źródeł informacji, które zaważyły na kształcie ustawy.

Firma zajmująca się odszkodowaniami projektuje ustawę, która na pozór jest dla niej niekorzystna, ale NRA oskarża ją o nieuprawnione wpływy. Coś tu ewidentnie zgrzyta i nie jest to zgrzyt jedyny.

Projekt senacki zignorował projekt rządowy.

Projekt w Senacie powstał pół roku temu, ale trzy lata wcześniej rodził się już projekt rządowy. Jednak projekt senacki nie jest jego kontynuacją. Prokuratoria Generalna, w swej opinii na temat projektu Grzegorza Biereckiego, zarzuciła mu brak spójności z projektem Rzecznika Finansowego, który dużo wcześniej wnosił o regulację tego rynku. Może wcześniejszy projekt nie dbał dostatecznie o interesy klientów… i tylko w Senacie wiedzą, jak to zrobić lepiej?

Odpowiedzialny za usługi na rynku ubezpieczeń Rzecznik Finansowy nie jest entuzjastą aktualnego projektu i obecny jego kształt postrzega jako nagrodę dla branży ubezpieczeń za zaniżanie odszkodowań. Opinia ta wyrażana jest słowami doradców Rzecznika w wywiadach prasowych.

Jak powinno być?

Tego chyba nikt nie wie – na razie po prostu wylano dziecko z kąpielą. Już w 2008 roku Pro Motor – Stowarzyszenie dla Rozwoju Ubezpieczeń Komunikacyjnych i Rynku Motoryzacyjnego proponowało zmiany w oparciu o doświadczenia innych krajów europejskich. Minęło 11 lat i od tamtej pory nie zmieniło się nic, a jest skąd czerpać wzorce.

W niektórych krajach instytucja publiczna ustala zasadność i wysokość odszkodowania, w innych zajmują się tym podmioty prywatne, ale ich działalność jest ściśle regulowana. Można też pozostawić wszystko w rękach podmiotów prywatnych, licząc na dojrzałość rynku (to chyba nie dla nas), albo postawić na samorząd ubezpieczeniowy jako gwaranta uporządkowania rynku. Trudno jednak do któregoś z tych modeli przyporządkować polską propozycję przybyłą z Senatu.

Na pewno likwidacja rozliczeń bezgotówkowych, do których dąży cały świat, przyczyni się do ponownego wzrostu szarej strefy. Tam, gdzie opłaci się coś zrobić taniej, bez faktury, rozmaite patologie mają żyzną glebę do rozkwitu. Taki sposób rozwiązania problemu na pewno nie leży w interesie klientów. Można sądzić, że ten jest w tej batalii na miejscu ostatnim.

Projekt chwilowo dostał w Sejmie lekkiej czkawki, gdyż przerwano jego pierwsze czytanie w Komisji do czasu uzyskania stanowiska Rady Ministrów w jego sprawie. Wydaje się, że RM szybko się nie wypowie. Jak ostatecznie będzie wyglądał polski model, wyniknie z tego, która branża postawi na swoim, a obecność Grzegorza Biereckiego, jako parlamentarzysty odpowiedzialnego za ten projekt, może zapewnić nam jeszcze skoki ciśnienia.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać