Felietony

Kraków chce zakazać odwożenia dzieci samochodem do szkoły. To walka ze skutkiem bez ruszania przyczyny

Felietony 08.01.2019 374 interakcje
Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz 08.01.2019

Kraków chce zakazać odwożenia dzieci samochodem do szkoły. To walka ze skutkiem bez ruszania przyczyny

Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz08.01.2019
374 interakcje Dołącz do dyskusji

Urząd Miasta w Krakowie całkiem poważnie rozważa, czy wprowadzić zakaz odwożenia dzieci samochodami do szkół. Ma to pozytywnie wpłynąć na ich kondycję i zredukować smog w mieście. Jeden dziwny pomysł, a ma przynieść aż tyle pożytku.

Nieznane są jeszcze szczegóły krakowskiego planu, ale taki zakaz odwożenia dzieci samochodem realizowany już jest w Wiedniu i był wzorem dla Krakowa. Przez trzy jesienne tygodnie austriaccy rodzice nie mogli w godzinach 7:45-8:15 wjechać samochodem ani motocyklem na ulicę prowadzącą do jednej ze szkół. Wolność odzyskali w listopadzie. Miało to ich zachęcić do korzystania z innych form transportu.

Ten chytry plan walki ze smogiem wyglądał tak interesująco, że rozszerzono go na kolejne 20 szkół i zainteresowały się nim inne miasta. Nie wiem, dlaczego wykluczono też motocykle. Wprawdzie jednoślady obowiązują mniej restrykcyjne normy emisji spalin, ale nie są one znaczącym źródłem zanieczyszczenia powietrza w mieście. Pomysł jest mało sensowny z innego powodu: bardzo łatwo go obejść.

Wystarczy zaparkować ulicę dalej

Jak oszukać ten zakaz? Takie pytanie rozesłałem do członków klubu Mensa, bo trzeba geniusza by rozwikłać problem zakazu wjazdu. Odpowiedzieli. Jeśli wyłączona z ruchu zostanie ulica dojazdowa do szkoły, to rodzice przestaną podjeżdżać pod samą szkołę i zaparkują kawałek dalej. Genialne, oby żaden rodzic na to nie wpadł.

Zainspirowany wiedeńskim pomysłem krakowski radny Wantuch deklaruje, że nie chce blokować dużych dróg przelotowych, więc na początek zamknie małą uliczkę. Nie będzie więc problemu by kilkadziesiąt metrów przejść na piechotę i zastawić samochodami inną uliczkę. Teraz można wysadzić dziecko pod szkołą i odjechać. Z wcześniejszej ulicy trzeba je już odprowadzić. Nie bez powodu nie chodzi do szkoły samo, po drodze mogą napaść je wilki albo aktywiści. 

Można też wcześniej przyjechać do szkoły

A w ostateczności zwyczajnie się spóźnić. Chyba każdy rozsądnie myślący człowiek będzie wolał podjechać pod szkołę o 7:44 niż zrezygnować z wygodniejszego dla niego środka transportu. Jeśli się nie wyrobi przed wyznaczoną godziną to zatrzyma się na skrzyżowaniu lub poczeka do 8:16 i każe dziecku opuścić kawałek lekcji.

Z opowieści nauczycieli można wnioskować, że szacunek zarówno uczniów jak i ich rodziców do cudzego czasu jest niski. Pisanie usprawiedliwień w stylu Proszę o usprawiedliwienie nieobecności z powodu takiego, że nie mój syn nie mógł przyjść nie jest obecnie niczym niezwykłym. Rodzice mogą płynnie podążyć za narzuconym im nonsensem. Skoro miasto może działać według idei zamknę ulicę, bo mogę, to dlaczego rodzice mają być gorsi.

Pomysł dobry jak śnieg w listopadzie

Zakazywanie by uszczęśliwić kogoś na siłę ma szansę zaistnieć w Krakowie. Na razie planują pilotaż, który ma pokazać, że warto w ten sposób walczyć z otyłością i zanieczyszczeniem powietrza w mieście. W cytowanej przez Rzeczpospolitą wypowiedzi Łukasza Wantucha wskazuje on, iż Ograniczenie możliwości podwożenia dzieci do szkoły będzie zachętą, by dzieci i rodzice przyjeżdżali do szkoły np. na rowerach.

Gdy ja córce zabraniam jeść słodyczy, to nie jestem na tyle złośliwy by nazywać to zachętą do jedzenia brokułów.

Niestety, radny Wantuch przeoczył, że Wiedeń był już wielokrotnie wybierany najlepszym europejskim miastem do życia. Z pewnością tamtejsza sieć lini metra zachęca do codziennych podróży skuteczniej niż sieć metra w Krakowie. Już teraz 73% ruchu odbywa się w Wiedniu pieszo lub z wykorzystaniem roweru czy komunikacji miejskiej. Głównie dlatego, że ta komunikacja jest tam szybka i bardzo łatwo dostępna.

Tego typu pomysły mają też inną wadę. Nie zajmują się przyczynami, tylko chcą ograniczyć skutki. Ludzie nie jeżdżą samochodami tylko dlatego, że lubią. Robią tak, bo jest to dla nich często jedyne rozwiązanie. Szczególnie, gdy miasto nie oferuje innych rozsądnych form komunikacji i każe ludziom jeździć rowerami niezależnie od pory roku i zanieczyszczenia powietrza.

Gdy jest duży smog i źle jest oddychać to lepiej jest ograniczyć ruch na świeżym powietrzu. A tu każą z nim walczyć wsadzając ludzi na rowery. Jeśli będą szybko pedałować i do szkoły mają blisko, to może zdążą na jednym wdechu.

Pilotaż bez wyników

Urzędnicy zapowiadają, że gdy rozwiązanie się sprawdzi, będzie stopniowo wprowadzane w innych szkołach w mieście. Tylko na czym ma polegać sukces i jak go zmierzyć? Przez trzy tygodnie dzieci schudną, rozwieje się smog, a rodzice stwierdzą, że listopad to świetny miesiąc na rozpoczęcie przygody z dojeżdżaniem do pracy rowerem?

Nie sądzę by taki pilotaż mógł przynieść jakiekolwiek miarodajne wyniki. Co w ten sposób można udowodnić? Że da się wyłączyć z ruchu na pół godziny jedną ulicę w mieście? To wiadomo już teraz. Wiele osób, które znam w ogóle nie ma roweru. A jeśli go ma, to w dawno już porzuconych celach rekreacyjnych. Nie odkurzą ich dlatego, że ktoś im utrudni życie.

Problem bez dobrych rozwiązań

Połowa uczniów w polskich miastach jest wożona do szkoły samochodem i generuje to olbrzymi poranny ruch. Nie da się prosto rozwiązać tego, że ludzie chcą i muszą się przemieszczać samochodem. Choć często nadrzędny jest komfort własny i dzieci, a nie brak alternatywy. Dla wielu dzieci, przejście 500 metrów jest wyczynem porównywalnym z powstrzymaniem się przed codziennym zjedzeniem paczki chipsów, bo wszędzie są wożone samochodem.

Ja jestem tyranem, non stop kazałbym dziecku chodzić lub jeździć na rowerze. Rower wiosną wyciągamy wcześnie, a chowamy bardzo późno. Przez lata obserwowałem też, jak anonimowy dla mnie, dzielny ojciec, z malutką córeczką, wbijał się co rano w podmiejską kolejkę. Wbijał, bo taki był tłok. Córka rosła, ale jego system się nie zmieniał, o 7 rano jechał z małym dzieckiem do centrum miasta. Da się, trzeba tylko chcieć.

Jak dojechać rano do pracy i po drodze dostarczyć do szkoły i przedszkola małe dzieci? To jeden z większych problemów współczesnych rodziców. Nie da się go rozwiązać jednym zakazem, który w dodatku łatwo obejść. Oby krakowscy urzędnicy zaprezentowali nam jego lepszą polską formę.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać