Ciekawostki

Wszędzie i ze wszystkim. Box dachowy Thule Force XT L – recenzja

Ciekawostki 17.12.2018 103 interakcje

Wszędzie i ze wszystkim. Box dachowy Thule Force XT L – recenzja

Piotr Barycki
Piotr Barycki17.12.2018
103 interakcje Dołącz do dyskusji

Pochłonie prawie wszystko, wygląda dobrze, montuje się go banalnie łatwo. Miałem już okazję przetestować najnowszą serię bagażników Thule – Force XT. 

I mogę już na początku napisać jedno – żal mi będzie zdejmować go z dachu.

Thule Force XT, czyli co?

Czyli najnowsza seria boxów dachowych Thule, zaprezentowana we wrześniu tego roku i sprzedawana od października. Całkowita świeżynka, choć można znaleźć wiele elementów wspólnych chociażby z droższą serią Motion, którą miałem okazję testować w zeszłym roku.

W skład serii Force XT wchodzi w sumie aż 6 różnych boxów dachowych, różniących się przede wszystkim rozmiarem. Najtańszym, podstawowym, jest model S (300 litrów, 1719 zł), który sprawdzi się u tych osób, które nie pakują nart do boxu. Nart nie zmieścimy również do wersji M (400 litrów, 2149 zł). Upchniemy je dopiero do L-ki (5-7 par nart o długości do 175 cm, 3-5 desek snowboardowych, 450 litrów, 2369 zł), XL (tyle samo nart, ale o długości do 195 cm, 500 l, 2579 zł) oraz odmiany Alpine (420 l, 3-5 par nart o długości do 215 cm, 3-4 deski snowboardowe, 2396 zł).

Oprócz tego dostępna jest jeszcze wersja Force XT Sport o pojemności 300 litrów (jak S), ale z opcją przewozu nart (3-5 par o długości do 175 cm lub 3-4 deski snowboardowe).

To skoro przegląd oferty mamy za sobą, to przejdźmy do tego, co dotarło do mnie na testy. A był to egzemplarz – choć bardzo się broniłem przed tym rozmiarem – L.

Motion XT kontra Force XT – czym to się różni?

Trochę jak pojedynek MacBooka Pro z ThinkPadem.

Motion XT kładzie dodatkowy nacisk na efektowny, nowoczesny wygląd, podczas gdy Force XT jest produktem bardziej użytkowym. Nie ma tu już błyszczącego, czarnego plastiku, ani aż tak obłych kształtów i efektownych, dynamicznych przetłoczeń. Do tego Force XT jest o kilka centymetrów krótszy od Motion XT i wyższy (w testowanej wersji – o 5 cm)

I choć Motion XT faktycznie wygląda dużo bardziej efektownie, trudno w kwestii wizualnej zarzucić cokolwiek Force XT. Można też zadać zdroworozsądkowe pytanie – czy lepszy wygląd jest wart dopłaty równo 400 zł? Dla mnie odpowiedź jest prosta.

A jak z montażem?

„Bez zarzutu” byłoby określeniem krzywdzącym dla Thule. Montaż Force XT jest rozwiązany niemal całkowicie wzorowo, choć jestem w stanie znaleźć kilka drobnych wad.

Nie dotyczą one jednak samego sposobu montażu, a transportu boxu przed założeniem go na dach. Cała konstrukcja w wersji L nie jest przerażająco ciężka i ma masę 18,7 kg. Bez trudu można byłoby ją przenieść w jedną osobę z domu czy garażu do samochodu i tam zamontować.

Niestety, tak samo jak w Motion XT, ten pozornie prosty proces zmienia się w karkołomne kombinacje z powodu braku jakichkolwiek elementów, za które można byłoby chwycić, przenosząc box w jedną osobę. W dwie jest to banalnie proste, ale jeśli po zimowym wyjeździe żona i dzieci uciekną od razu do domu, a wy zostaniecie sami z bagażnikiem, czeka was niezła zabawa. W końcu się uda – mi udało się ten proces skutecznie przeprowadzić kilka razy samemu – ale można byłoby to zrobić lepiej.

Jeśli już jednak ktoś pomoże wam dotargać box na dach, wszystko staje się banalnie proste. Wewnątrz boxu znajdują się cztery zakrętki z systemem PowerClick – wystarczy wycelować ich szczękami w belki bazowe bagażnika dachowego, a potem po prostu kręcić, aż usłyszymy kliknięcie sygnalizujące dokręcenie z odpowiednią mocą.

Zakrętki możemy przy tym regulować w tak szerokim zakresie, że jeśli wcześniej montowaliśmy inny sprzęt na dachu, to prawdopodobnie nie będzie żadnej potrzeby zmiany rozstawu belek. Wszystko załatwimy po prostu przesuwając elementy mocujące wewnątrz boxu.

Kiedy natomiast zdejmiemy box i schowamy go na płasko np. w garażu, możemy wyjąć zaczepy z boxu, żeby nie uszkodzić żadnych ich elementów. Aczkolwiek przetestowałem odstawianie na chwilkę uzbrojonego boxu na asfaltowe podłoże i nic się nie popsuło.

Co w tym wszystkim było dla mnie najważniejsze? Że montaż Force XT jest całkowicie idiotoodporny. Nie da się go zamontować źle, o ile przestrzega się absolutnych podstaw i choć pobieżnie zapozna się z obrazkową instrukcją. Za pierwszym razem zamontowałem go odrobinę byle jak, tzn. trochę krzywo, ale do kliknięcia. I co? I kilkaset kilometrów jazdy przetrwał tak bez najmniejszego stresu.

Otwieramy… z dowolnej strony.

I to zarówno samochód, jak i box. Force XT zaprojektowano tak, żeby dało się go zamontować maksymalnie z przodu, tym samym zostawiając miejsce np. dla anteny czy klapy bagażnika. W przypadku mojego auta klapa bagażnika miała tyle dużo miejsca, że bez najmniejszego trudu dało się ją otworzyć na pełną szerokość, nie zbliżając się ani przez chwilę na niebezpieczną odległość od bagażnika.

Natomiast sam box – co w tej klasie cenowej jest absolutnym obowiązkiem – otwiera się oczywiście na dwie strony. Mamy więc dwa komplety zamków i dwa główne zawiasy, które inaczej ustawiają się w zależności od tego, z której strony otwieramy box.

Różnice w stosunku do Motion XT? Sam zamek jest nieco bardziej wyeksponowany i jednocześnie jest otwieraczem. W Motion XT służył do tego osobny, dedykowany przycisk.

I w tym miejscu mogę mieć do Force XT dokładnie te same zastrzeżenia, co do Motion XT. Po pierwsze, klapa jest nadal odrobinę zbyt elastyczna. Rozumiem, że wynika to z chęci ograniczenia masy bagażnika, co przy ograniczonej wytrzymałości samochodowych dachów ma spore znaczenie. Ale czasem w początkowej fazie otwierania albo końcowej zamykania trzeba się odrobinę zbyt mocno nasiłować. Dodatkowo – identycznie jak w Motion XT – również i w Force XT w części, gdzie klapa nachodzi na bazę, pojawiają się dość szybko pierwsze ryski.

Nie jestem też w stanie zrozumieć, dlaczego produkt – jakby nie było, jednak premium – wspomaga otwieranie w tak nie-premium sposób. Przekręcamy kluczyk, podnosimy lekko pokrywę, a ta jest po chwili wystrzeliwywana w górę bez nawet odrobiny gracji. Rozumiem, to tylko box – ale dynamikę działania siłowników można byłoby jednak dopracować.

Szkoda też trochę, że zabrakło jakiegokolwiek skuteczniejszego zabezpieczenia dla zamka. Owszem, jest zanurzony dość głęboko w plastikowej osłonie, ale nie sądzę, żeby uchroniło go to przed zacinającym, marznącym deszczem. A jak przekonałem się ostatnio – nieosłonięty zamek lubi się od czasu do czasu przymrozić.

Przy okazji – Force XT oficjalnie nie jest wodoodporny i jeśli mamy coś, co nie powinno nawet odrobinę zamoknąć, warto zapakować to w dodatkowe folie. Przynajmniej teoretycznie – jeździłem wielokrotnie z bagażem w boxie w trakcie deszczu i na żadnej z toreb czy plecaków nie było nawet śladu wilgoci.

To wszystko jednak detale – niektóre odrobinę irytujące, niektóre niemal niezauważalne. Kluczowe zalety Motion XT jak najbardziej zostały zachowane.

Nie mogę też stwierdzić, żeby bardziej utylitarne (w porównaniu do Motion XT) wykończenie Force XT przeszkadzało mi w jakikolwiek sposób. Ba, nawet przypadło mi do gustu bardziej niż Motion XT. Po części wynika to z zastosowanych materiałów wykończeniowych z zewnątrz – gładka, połyskliwa powłoka zewnętrzna Motion XT szybko się rysowała i brudziła, a po czyszczeniu i przetarciu najlepiej było ją jeszcze dodatkowo wypucować, żeby właściwie wyglądała. W Force XT nie ma natomiast tego problemu – zewnętrzne tworzywo sztuczne ma fakturę, na której dużo mniej widać wszelki brud i smugi, a do odzyskania sensownego wyglądu po dłuższej podróży wystarczy kilka machnięć szmatką.

A co zmieści się w środku?

Wszystko. A przynajmniej tak dużo rzeczy, że zabrakło mi trochę pomysłu, co jeszcze mógłbym wrzucić do środka, żeby zademonstrować rozmiar tego boxu w wersji L. Tym bardziej, że ma on pojemność… porównywalną do bagażnika samochodu, na którym go zamontowałem.

Jeśli chodzi o sam układ wnętrza, to nie różni się on za bardzo od tego z Motion XT. W testowanym wariancie przestrzeń bagażowa ma 177 x 73 x 41 cm, przy zewnętrznych wymiarach 190 x 84 x 46 cm. Dla porównania, Motion XT mierzy w środku 182 x 80 x 36 cm, natomiast na zewnętrz – 195 x 89 x 44 cm.

Oba są przy tym w tanie przewieźć 5-7 par nart, 3-5 desek snowboardowych i w sumie 75 kg bagażu – oczywiście ta wartość ograniczona jest wytrzymałością naszego dachu (mały plus dla Force XT – jest o trochę ponad kilogram lżejszy).

Jakie są więc największe różnice? Force XT L wydaje się być bardziej bulwiasty i nie jest to złudzenie – w środku jest o maksymalnie 5 cm wyższy. Zmieści też dokładnie tyle samo nart, choć ze względu na mniejszą długość, mogą mieć one maksymalnie 175 cm (zamiast 180 cm w Motion XT L).

Schemat późniejszego montażu jest już identyczny jak w Motion XT. Układamy torby i narty, przypinamy je pasami, zatrzaskujemy pokrywę i możemy ruszać w trasę. Przy czym przyznam się, że kilka razy zdarzyło mi się zapakować box i pojechać bez przypinania bagaży, którym w trakcie podróży nic się nie stało.

Gdybym miał kupować box dla siebie, prawdopodobnie jednak nawet nie patrzyłbym na wersję L. To odmiana dla osób, które wybierają się rodziną na tydzień albo i dłużej na narty, z pełnym kompletem wszystkich niezbędnych akcesoriów.

Jak się z tym jeździ?

Początkowo z Force XT błąkałem się głównie po mieście i podmiejskich drogach, nie przekraczając 80-90 km/h. I w takich warunkach właściwie nie miałem świadomości, że wożę na dachu 500-litrowy, dodatkowy bagażnik.

Nic, kompletnie nic, całkowita cisza. Dopiero po przekroczeniu 90 km/h zaczęły pojawiać się szumy powietrza, i o ile mnie pamięć nie myli, jest to odrobinę niższa wartość niż w przypadku Motion XL, gdzie box stawał się słyszalny przy ok. 100 km/h.

W przypadku prędkości autostradowych trudno natomiast udawać, że box nie generuje żadnego hałasu. Owszem, generuje, ale też nie jest on specjalnie irytujący. Zresztą w takich sytuacjach dużo istotniejsze było dla mnie to, czy box solidnie siedzi na swoim miejscu. Na szczęście po kilku szybszych niż wypada przejazdach i sprawdzeniu mocowania okazało się, że nie jest to coś, czym przy tym boxie należy się przejmować.

O ile natomiast wzrasta spalanie? Przy niższych prędkościach są to wartości, których nie jestem w stanie nawet zauważyć, bo mieszczą się w normalnym zakresie spalań dla mojego samochodu. Przy prawidłowych prędkościach autostradowych box również nie generuje wiru w baku, ale dla bezpieczeństwa można liczyć ok. 0,5 l dodatkowo na każde 100 km. Jak jest przy nieustannym pędzeniu 170 km/h i więcej? Tego niestety nie byłem w stanie sprawdzić.

To jaki jest box Thule Force XT?

Co się udało?

  • Solidne wykonanie
  • Otwieranie z obu stron
  • Rewelacyjnie prosty i idiotoodporny montaż
  • Konstrukcja umożliwiająca montaż w taki sposób, żeby nie ograniczać dostępu do bagażnika
  • Wykończenie łatwym w czyszczeniu materiałem
  • Wygodne wewnętrzne systemy montażowe
  • Aerodynamiczna konstrukcja – pomijalny wpływ na spalanie i hałas
  • Prawie wszystkie zalety wyraźnie droższego Motion XT
  • Bonusowe 5 cm wysokości w porównaniu do Motion XT L
  • Wszystko po prostu działa

Co natomiast poszło nie tak? Jest kilka takich elementów:

  • Wysoka cena – ale za jakość trzeba zapłacić
  • Zamek pozbawiony choćby zatyczki chroniącej.
  • Brak elementów ułatwiających przenoszenie w jedną osobę
  • Elastyczna pokrywa i dosyć agresywny sposób jej automatycznego otwierania
  • W 2018 r. można byłoby już wrzucić do środka chociaż jednego LED-a, zamiast sprzedawać go jako dodatek za 200 zł.

Czy warto? Na to pytanie – ze względu na wysoką cenę – każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Mi natomiast Force XT przypadł do gustu nawet bardziej niż Motion XT. Po części przez wzgląd na prosty fakt – jest tańszy, a wcale nie oferuje dużo mniej. Po części też dlatego, że łatwiej czyści się go z zewnątrz, co przy moim miejscu parkowania (pod drzewem…) ma niebagatelne znaczenie.

Przy czym w przyszłym sezonie widziałbym na dachu swojego samochodu raczej wersję Sport niż sporą L-kę. Kosztuje niewiele więcej niż S, a zmieści tyle samo bagaży i jeszcze można zapakować do środka narty.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać