Relacje

Pojechałem po mojego wymarzonego grata. Znowu nic nie poszło zgodnie z planem

Relacje 14.05.2020 3029 interakcji
Michał Koziar
Michał Koziar 14.05.2020

Pojechałem po mojego wymarzonego grata. Znowu nic nie poszło zgodnie z planem

Michał Koziar
Michał Koziar14.05.2020
3029 interakcji Dołącz do dyskusji

Problemy podczas moich wypraw po graty to już tradycja. Ostatnio pojechałem po kolejnego, 38-letniego Fiata Argentę i jak zwykle wszystko co mogło pójść źle – poszło źle. Ale za to przetestowałem Dacię Duster w nietypowych warunkach.

Od dawna odgrażałem się, że wreszcie kupię sobie prawdziwego włoskiego klasyka, a nie podróbę z FSO. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że na OLX akurat wisiał jeden z moich wymarzonych modeli Fiata, a ja dostałem do testów Dacię Duster 1.0 LPG. Czyli tzw. przyjemne z pożytecznym. Fiat Argenta, bo to on jest sprawcą całego zamieszania, czekał w ogłoszeniach już od jakiegoś czasu. Linkowałem go nawet w jednym przeglądzie. To było kilka tygodni temu, ale pojechałem po auto dopiero w zeszły weekend. Na szczęście dla mnie ten model nie jest w Polsce zbyt chętnie kupowany, więc zdążyłem się upewnić, że mam odpowiednią kwotę na zakup i naprawy po nim. Poza tym nie ukrywam, że obserwowałem i czekałem aż cena trochę spadnie. Ot, zaleta mało popularnych wozów, które nie kosztują 500 zł, więc nie połasi się na nie żaden handlarz. Można kupować na spokojnie.

Fiat Argenta – co to za dziwadło?

Na początek nakreślę cóż to za auto było jednym z moich marzeń. Fiat Argenta to produkowany od 1981 r. do 1985 r. mocno zmodernizowany Fiat 132. Egzemplarz, który mi się trafił, pochodzi z 1982 r., czyli sprzed liftu w 1983 r. Ów lift moim zdaniem znacznie pogorszył estetykę wozu, nadmiernie upodobniając go do bezpłciowych wozów pokroju Regaty. Argenta nie cieszy się zbyt wielką popularnością. To najświeższa wersja Fiata 132, z czasów zafascynowania plastikiem i prymitywną elektroniką.

fiat argenta

Dlatego ma wszystko czego nienawidzi przeciętny fan klasyków: plastikowe zderzaki i listwy (bo wiecie, jeżdżę plastikiem gardzę klasykiem, czy jak to szło) oraz całkiem sporo elektryki. W efekcie nie można zaszpanować przed laikami, że się ma prawdziwy lśniący chromem zabytek, a do tego przy naprawie poza młotkiem potrzebny jest jeszcze miernik i odrobina czarnej magii. Doliczmy do tego typową dla Fiatów wszędobylską korozję i już wiadomo czemu Argenty dawno wyginęły, a w Polsce służyły głównie jako dawcy silników 2.0 DOHC do Polonezów. Wielka szkoda, to bardzo komfortowe i ładne auto. Poza tym Argenta była swego czasu topowym modelem marki z Turynu i ostatnią tylnonapędową limuzyną tego producenta.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę.

Samochód stał na Dolnym Śląsku, a to z Warszawy ładnych parę godzin jazdy. W kupie zawsze raźniej, więc zacząłem współczuć sprzedawcy już na etapie zbierania drużyny na wyjazd. Chętnych na wyprawę po grata było więcej niż miejsc w Dusterze. Negocjować samemu przeciw pięciu narzekaczom – to musiało być straszne.  Ale nie uprzedzajmy faktów. Na miejsce jechaliśmy w dobrych nastrojach, auto na zdjęciach i w opowieściach właściciela miało być w stanie co najmniej bardzo dobrym.

Po dotarciu na Dolny Śląsk szybko poznaliśmy powód sprzedaży. Na podjeździe stała przygotowana do ścigania się Toyota Celica VI generacji, jak się okazało świeży zakup. Tymczasem Argenta zajmowała miejsce w garażu, a właściciel prawie nią nie jeździł. Ogólnie sama postać pana sprzedającego Fiata okazała się jedną z tych najbardziej pozytywnych w kupowaniu i sprzedawaniu samochodów. Chętnie wszystko pokazywał, załatwił wjazd na podnośnik, a nawet sam zaczął walić śrubokrętem w podproże, które było podejrzane o korozję. Niestety dla niego mieliśmy rację, odkrył w ten sposób rdzę pod zabezpieczeniem.

dacia duster wyprawa
Dacia Duster nie wygląda jak wymarzone auto w trasę, ale podczas tej wyprawy okazała się nad wyraz użyteczna.

Samochód nie był źle zachowany, ale jego stan znacząco różnił się od opisu przez telefon. Zapłon i układ wtryskowy miały działać bez zarzutu, tymczasem silnikowi zdarzało się zgubić iskrę (do tego jeszcze wrócimy). Korozja miała być obecna tylko w postaci jednej kropki na drzwiach, okazało się że jest jeszcze na lewym podprożu i wnęce bagażnika. Do tego należy doliczyć szereg koniecznych czynności serwisowych, w tym wymiany uszczelniaczy silnika. Naprawy wymaga też zniszczona podsufitka, zewnętrzne listwy ozdobne są wypaczone i zostały bardzo niewprawnie odświeżone, a lakier woła o korektę ze względu na liczne rysy, wgniotki i ślady poprawek lakierniczych. Z drugiej strony niewątpliwe zalety to brak przeszłości wypadkowej, zero śladów napraw blacharskich i niskie ogólne zużycie auta – ma zaledwie 106 tys. km przebiegu.

Ostre negocjacje i miłe złego początki.

Na dobitkę Maciek (stali czytelnicy mogą go kojarzyć, to ten od Piedry i spawania polskiego Polskiego Fiata) wyciągnął miernik grubości lakieru. W zasadzie nie chciał nim już mierzyć auta, żeby nie dobijać właściciela. Ale jak już wspomniałem, pan sprzedający Argentę chciał być maksymalnie uczciwy i nakłaniał do sprawdzenia auta. Sam tego nigdy nie robił, więc przeżył zdziwienie kiedy urządzenie ujawniło szpachlę w okolicy dołu słupków C oraz miejsca odrobinę zbyt mocno spolerowane lub ponownie malowane.

Podsumowując, zastaliśmy Argentę w niezłym stanie, ale gorszym od opisywanego przez telefon i nie do końca licującym z ceną. 20 tys. odpowiadało raczej wartości takiego samochodu do jedynie kosmetycznych poprawek, a nie napraw blacharskich i dużego serwisu. Właściciel ewidentnie naprawdę chciał sprzedać samochód, więc nie będę ukrywał, że negocjacje były ostre. Takie na granicy ryzyka. Gdybyśmy jeszcze trochę bardziej narzekali, to pewnie kazałby nam w tempie ekspresowym wracać skąd przyjechaliśmy. W całej ekipie obudził się handlarz Grubas, a ja sam muszę się przyznać do rzucenia „Panie, kto panu kupi w Polsce taką Argentę. Bierz pan pieniądze i pisz umowę, bo się rozmyślę”.

dacia duster wyprawa

Niczego nie żałuję. Udało się znacznie zbić cenę. Po dopełnieniu formalności wyruszyliśmy do Wrocławia na pizzę. W końcu kupiłem włoską furę. Co prawda już na stacji pojawił się pierwszy problem, w postaci popsutego, zdrutowanego włącznika rozrusznika, ale niespecjalnie nas to poruszyło. Za kierownicą Argenty w drodze z Wrocławia do Warszawy cieszyłem się jak dziecko. W sumie zawsze marzyłem o tym aucie. Niestety, moja radość nie potrwała zbyt długo.

Nie może być za łatwo.

Argenta nagle rzuciła palenie na trasie, akurat kiedy zaczęło się ściemniać, więc jedynie bezwładnie dotoczyliśmy się na pas awaryjny. Nie udało się jej oczywiście z powrotem odpalić. Kol. Tomek z naszej redakcji pojechał Dusterem po linkę holowniczą, a nam pozostało włączyć światła awaryjne, rozstawić trójkąt i czekać za barierą energochłonną. Wtedy z nudów nadaliśmy Argencie ksywę. Mianowicie ktoś dla animuszu puścił z telefonu utwór Felicita, a światła awaryjne Fiata idealnie wpasowały się w rytm piosenki. W zasadzie nikt nie był nawet zdenerwowany, graty się psują. Byle szybko opuścić drogę szybkiego ruchu i będzie można pomyśleć co dalej.

dacia duster wyprawa
W oczekiwaniu na pomoc przy dźwiękach Ala Bano i Rominy Power.

Zanim Tomek wrócił z linką rozkręciliśmy na poboczu (oczywiście za barierą energochłonną) małą włoską fiestę przy dźwiękach italodisco. Zabawa zabawą, ale skoro już się dało, to trzeba było się zwijać. Tutaj trzeba pochwalić Dacię. Dostęp do tylnego haka holowniczego jest bajecznie prosty, starczy podważyć zaślepkę w zderzaku. Samo mocowanie też jest solidne, wspawane na stałe, a nie wkręcane jak to często bywa. Dzięki temu wystarczyło szybko zapiąć linę i można było ruszać bez kombinowania. Dla dodatkowego bezpieczeństwa do zjazdu z trasy szybkiego ruchu odeskortowała nas sympatyczna ekipa służby drogowej.

dacia duster wyprawa
Duża zaleta Dustera. Łatwo dostępny i mocny hak holowniczy. Dookoła plastik, który po zdjęciu zaślepki wyglądał jak ponadłamywany, ale chyba ma tak wyglądać.

Naprawa stacyjki nożyczkami dla dzieci.

Po zjechaniu na spokojny parking przy trasie Maciek, jak to zazwyczaj on, nie mógłby wytrzymać gdyby choć nie spróbował naprawić zepsutego auta. Nawet jeśli nasze narzędzia ograniczały się do nożyczek do papieru, i to takich małych, dla dzieci. Jak się okazało w rękach Maćka stały się śrubokrętem płaskim, gwiazdkowym, a także symulatorem świecy zapłonowej. Potem pożyczyliśmy normalne narzędzia od życzliwego kierowcy, ale niewiele zmieniło to w diagnozie. Maciek naprawił jedynie włączanie rozrusznika. Paliwo docierało do silnika, ale nie znaleźliśmy iskry. Wobec tego stanęliśmy przed dylematem. Mogłem dzwonić do Niemiec do centrali ADAC, którego jestem członkiem i czekać na lawetę z ubezpieczenia. Ale znając z praktyki szybkość działania assistance wykupionego w innym kraju, trzeba by było czekać co najmniej dwie godziny.  Wybraliśmy więc opcję śmieszniejszą. Holowanie Argenty Dusterem po drogach wojewódzkich.

300 kilometrów lądowej żeglugi.

Wbrew pozorom nie był to aż tak bardzo głupi pomysł. Akumulator Fiata był nowy, a układ kierowniczy i hamulce nawet pozbawione wspomagania działały dość dobrze. Musieliśmy tylko przećwiczyć odpowiednią synchronizację przy zwalnianiu i hamowaniu by nie szarpać liną. Na szczęście drogi wojewódzkie w sobotnią noc były niemal zupełnie puste, więc prawie obyło się bez stresujących sytuacji. Po prostu stworzyliśmy pociąg drogowy, który wlekł się 60 km/h (czasami odrobinę szybciej, żeby nie hamować przy zjazdach z górki) aż do rana. Przekomiczna była tylko różnica między częściami ekipy wyprawowej w Dusterze i w Argencie. Ci w nowiutkiej Dacii kontynuowali fiestę z pobocza, tylko kierowca musiał pilnować łagodnego hamowania i przyspieszania, ale pomagała mu w tym nawigacja pokazująca zbliżające się zakręty i skrzyżowania.

dacia duster wyprawa
Dacia w roli holownika paliła zaskakująco mało. Więcej o tym w pełnym teście. Przed ruszeniem w dalszą drogę oczywiście założyliśmy z powrotem czerwoną chorągiewkę.

Tymczasem sekcja siedząca w Argencie umierała z zimna i żeby zabić czas rozmawiała o sensie życia, bo Fiat nie miał radia. Do tego oczywiście siedzący w klasyku mogli zapomnieć o ładowaniu telefonów – nikt nie wziął zwykłej ładowarki. Zresztą i tak trzeba było oszczędzać akumulator na światła. Kierowca włoskiego grata dodatkowo nigdy nie wiedział co za chwilę go czeka, więc musiał non stop wpatrywać się w światła Dacii i obserwować napięcie liny, by odpowiednio sprawnie zareagować. Sam wytrzymałem na tej pozycji tylko połowę drogi, potem odpadła mi prawa noga trzymana niemal bez przerwy nad hamulcem. Nie policzę ile razy przeklinałem kiedy zahamowałem minimalnie za wcześnie albo za późno i lekko kuliłem się czekając na szarpnięcie. Dopiero po jakiejś godzinie jazdy opracowałem idealnie płynny sposób hamowania podczas jazdy na holu.

„Było wspaniale, nie róbmy tego więcej.”

Zasadniczo taka sielanka trwałaby aż do Warszawy gdyby nie legendarne polskie roboty drogowe. Trafiliśmy na potężny uskok i zdjęta nawierzchnię na całej szerokości drogi. Oczywiście znaków praktycznie nie było, a nawigacja nie wiedziała, że tam są roboty drogowe. Nie zsynchronizowaliśmy się z nagłym hamowaniem, szarpnęło na uskoku i lina holownicza puściła. Jak się okazało – puścił jeden z dwóch filigranowych uchwytów holowniczych Argenty, ale nie straciliśmy liny. Dacia Duster również udowodniła, że jej hak jest solidny. Dało się kontynuować jazdę łapiąc Fiata za drugi uchwyt. Tym razem jechaliśmy jeszcze wolniej, wiedząc, że nie możemy już popełnić błędu. Jakimś cudem się udało.

fiat argenta

Po całonocnej mordędze, dojeżdżając do Warszawy rano w niedzielę z zepsutym autem powinniśmy być poirytowani. Nic z tych rzeczy, byliśmy zmęczeni, ale bawiliśmy się doskonale. Jak to dobrze podsumował Tomek: „Było wspaniale, ale nie róbmy tego więcej”. Potem oczywiście dodał, że i tak się pisze na kolejną taką wyprawę. Odstawiliśmy Fiata do RetroSzopy na naprawę i wreszcie mogliśmy pójść spać. Z uśmiechami na ustach. Wezwanie lawety nie dostarczyłoby tylu głupich wspomnień.

O tym jak przywróciliśmy Argentę do życia i co będzie z nią dalej napiszę w kolejnym wpisie, bo to oddzielna, długa historia. Póki co powiem tylko, że cieszyłem się z zakupu nawet kiedy przestała działać. Natomiast Dacię Duster 1.0 LPG też wkrótce znowu zobaczycie – w pełnym teście.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać