Felietony

Boję się koronawirusa. Dlatego e-hulajnogą przejechałem 21 kilometrów przez Warszawę

Felietony 19.03.2020 1111 interakcji
Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz 19.03.2020

Boję się koronawirusa. Dlatego e-hulajnogą przejechałem 21 kilometrów przez Warszawę

Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz19.03.2020
1111 interakcji Dołącz do dyskusji

Dla ludzi, którzy hulajnogą elektryczną codziennie dojeżdżają do pracy, to pewnie żaden wyczyn, ale może inni właśnie szukają alternatywy dla komunikacji miejskiej. Polecam.

Polecam, bo choć półmaraton przez Warszawę na elektrycznym rydwanie ma pewne wady, to na pewno może nas zwolnić z korzystania z komunikacji miejskiej. Ja bardzo z niej korzystać nie chciałem. Tak bardzo, że udało mi się przebyć dystans półmaratonu i zachować dwie z czterech kresek zasięgu, a to już jest wyczyn.

Elektryczna hulajnoga nie na co dzień do pracy

Wprawdzie nie muszę co rano jeździć do żadnego biura, ale mam takiego pecha, że czasami jeżdżę samochodami z parków prasowych importerów (chlip). Co samo w sobie nie jest straszne, tylko bardzo przyjemne, ale ma jedną wadę. Większość miejsc, w których wydaje się samochody, mieści się na drugim końcu miasta, a Warszawa jest duża.

Temat powrotu po zdaniu samochodu przerabiałem już wielokrotnie. Drogą, którą z nieznanych mi bliżej przyczyn nazywa się w Warszawie obwodnicą, mam do domu około 30 kilometrów. Carsharing odpada, za drogo, skorzystałem raz, gdy lało. Komunikacja miejska oznacza przy dobrych wiatrach ponad godzinę podróży z minimum dwiema przesiadkami. Teraz odpada zupełnie, bo koronawirus.

Zazwyczaj radziłem sobie łącząc hulajnogę z metrem. Kilka kilometrów do metra, długi kawałek metrem, a potem jeszcze równie długi znów na hulajnodze. Wczoraj ten dystans postanowiłem pokonać wyłącznie na Xiaomi m365. Mapa Google pokazywała, że mam przejechać 21 kilometrów.

Zwalczyłem range anxiety

Miałem lekki lęk przed utratą zasięgu, bo ostatnia podróż, w której w dodatku wykorzystałem metro, nie powiodła się. Akumulatory wyczerpały mi się 2 kilometry przed domem. Tym razem przygotowałem się lepiej.

Podstawowa rzecz przy dbaniu o zasięg w hulajnodze elektrycznej to bardzo mocno napompowane koła. Utrata komfortu w sprzęcie pozbawiony amortyzacji i tak jest pomijalna. Bardziej trzeba się przejmować poślizgiem na piachu z powodu mniejszego obszaru styku gumy z asfaltem. Pierwszy wiosenny przejazd oblałem, bo nie napompowałem kół po zimowej przerwie. Teraz nabiłem je na kamień.

Byłem eko

Nie byłem pewien, czy samo wysokie ciśnienie pomoże, więc dla pewności od razu włączyłem tryb Eco. Obniżyłem tym samym znacznie prędkość maksymalną i przyspieszenie, ale było warto. Obie te wartości w przypadku pojazdów elektrycznych są przereklamowane, choć przyspieszenie to faktycznie fajna rzecz. Jeśli będziecie kiedyś wybierać pojazd elektryczny dla siebie, w ogóle nie podniecajcie się sprzętami, które mają się rozpędzać do większych prędkości niż 25 km/h. Jest to kompletnie zbędne i zwyczajnie niebezpieczne.

I bez chipa

Hulajnoga nie ma żadnych modyfikacji, choć w internecie bez problemu znajdziecie jak je samodzielnie przeprowadzić. Znacznie ważniejsze jest by przed jazdą nałożyć okulary. O kasku już nawet nie wspomnę, ale mucha w oku to poważny problem, bo hulajnogi jedną ręką nie da się bezpieczne prowadzić.

Ruszyłem w podróż pełną przygód

Mknąłem więc drogami rowerowymi i chodnikami, ciesząc się, że większość krawężników na mej drodze została obniżona i nie musiałem przed nimi zeskakiwać z maszyny. Tak samo cieszyło mnie, że ani razu nie musiałem dotknąć przycisku do wywoływania zmiany świateł. Nie wszedłem w interakcję z żadnym człowiekiem ani przedmiotem. Pełna izolacja na świeżym powietrzu. Przygód na szczęście nie było, było nudno.

Zaskoczyło mnie tylko, jak duży ruch jest w stolicy. Latem potrafi być mniejszy niż teraz, gdy większość mieszkańców powinna przebywać w domu. Filmy typu Warszawa – wymarłe miasto to chyba w niedzielę o 6 rano kręcą. Odradzam pomysł spaceru nad Wisłą, wpadło na niego stanowczo zbyt wiele osób w jednym momencie.

I po półtorej godziny byłem w domu

Czasu na te niepokojące obserwacje miałem aż nadto, bo cała podróż zajęła mi półtorej godziny. Samochodem wyrobiłbym się w pół, a komunikacją na pewno nie w mniej niż w godzinę. Byłem bardzo zadowolony, mimo niewielkich wad.

Nie jest lekko

Podróżowanie m365 nie jest zupełnie bezwysiłkowe. Lepiej jest jechać na choć minimalnie zgiętych nogach, wyprostowane powodują, że amortyzacji całkiem brak i mocno wieszamy się wtedy na kierownicy z wadliwym zaczepem. Zgięte nogi pomagają też lepiej radzić sobie z przeszkodami. Zapewniam, że w krawężnik, którego wysokość źle oceniłeś, wolisz uderzyć na zgiętych nogach.

Dlatego po przejechaniu 21 kilometrów nogi bolą. Niby stanie to nie jest wysiłek fizyczny, ale utrzymanie takiej postawy przez tak długi czas jest dla wysokiej osoby trochę męczące i czuć to mocno w udach. Dlatego niektórzy montują do tego sprzętu siodełka.

Na co dzień jest lżej

Ja nie potrzebuję, bo hulajnogi używam zazwyczaj, gdy nie mam serca odpalać samochodu. Tak długiego dystansu jeszcze na niej nie przejechałem. Mój maks, to najprawdopodobniej 11 kilometrów, bo nigdy dystansów szczególnie skrupulatnie nie mierzyłem.

Mimo że półtorej godziny w pozycji stojącej jest odrobinę nużące, to bez problemu powtórzę taki przejazd następnym razem. Szczególnie, że nie muszę martwić się o zasięg, jeśli mam dobrze napompowane koła. Nogi dojdą do wprawy.

Zasięg nie jest problemem

Przy wchodzeniu do domu, świeciły się wciąż dwie z czterech diód sygnalizujących poziom naładowania akumulatorów. Pewnie dojechałbym do domu nawet bez trybu Eco. To duży sukces elektromobilności, choć oczywiście zależny od siły wiatru, ukształtowania terenu i masy kierowcy.

Wniosek z tej przejażdżki jest dość prosty. Można na elektrycznej hulajnodze bez problemu dojeżdżać co rano do pracy. Kilka kilometrów to dla niej żaden dystans, a pozwala uniknąć miejskiej komunikacji. Jej zakup, w stosunku do biletu miesięcznego, powinien zwrócić się po kilkunastu miesięcach, a z kosztami paliwa wygra jeszcze szybciej

Jedyna wada, jaką widzę w czasach koronawirusa, to ewentualna kraksa, po której będzie trzeba odwiedzić zatłoczony SOR. Poza tym, polecam, jako alternatywę na dojazdy do pracy. Skoro ja przejechałem półmaraton, to i wy dystans do 10 kilometrów dacie radę. I nawet nie będziecie wtedy musieli ładować hulajnogi w pracy. Można korzystać nawet po ustaniu epidemii. 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać