Felietony

Motoblender 47/2019: gdzie dwóch się nie bije, tam trzeci im wklepie

Felietony 14.12.2019 291 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 14.12.2019

Motoblender 47/2019: gdzie dwóch się nie bije, tam trzeci im wklepie

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski14.12.2019
291 interakcji Dołącz do dyskusji

Witajcie! Oto tradycyjny sobotni Motoblender, czyli zestawienie niusów motoryzacyjnych z zeszłego tygodnia, okraszone własną opinią w rodzaju „nie znam się, to się wypowiem”.

Zaczniemy od tematu, który roboczo nazwałem „gdzie dwóch się nie bije, tam trzeci im wklepie”. Zasadniczo, gdyby był turniej składający się powiedzmy z 8 drużyn, i z tego 2 pierwsze by się poddały walkowerem w meczu finałowym (obie jednocześnie), to mistrzem zostałaby ekipa z 3. miejsca, w ogóle nie walcząc o pierwsze. Tak w skrócie mówiąc. Idealne pasuje to do sytuacji, w której znalazł się Hyundai w Stanach Zjednoczonych. Do tej pory kompaktowy sedan Elantra radził sobie nieźle, ale bez szału. Nagle – wtem! – jego sprzedaż wzrosła o 102% w listopadzie, porównując z listopadem 2018. Dlaczego? Przyszedł po prostu tradycyjny czas zmiany samochodu w Stanach, pokończyły się leasingi i finansowania, a właściciele Chevroletów i Fordów nie mieli już jak przyjść po nowy model – GM i Ford nie produkują już kompaktowych sedanów, tylko same SUV-y. Poszli więc do Hyundaia, który z radością opędził im świeżutką Elantrę, odnotowując w ten sposób radykalny wzrost sprzedaży.

Od lat amerykańscy producenci skupiają się na oddawaniu Japończykom i Koreańczykom coraz większej części swojego rynku. Ta jakże słuszna strategia doprowadziła już GM do bankructwa, a Forda zmusiła do radykalnych cięć. Widać, że wiedzą co robią. Może tam w zarządach zasiadają sami Konradowie Wallenrodowie?

W Niemczech powstanie fabryka, w której będą budować 5 mld Tesli na sekundę

Albo 5 bilionów Tesli na femtosekundę. Może chodzi o 500 tys. Tesli na rok. To bez znaczenia. Te liczby i tak są nierealne, podobnie jak 4 miliardy dolarów wyłożone z portfela Elona na budowę takiej fabryki. Już widzę jak Niemcy, inwestujący biliony w elektromobilność, z radością zgodzą się, żeby na ich terenie powstała fabryka obcego producenta, konkurencyjnego dla ich produktów. Jak oni robią coś takiego w innych krajach, to ZUPEŁNIE CO INNEGO, bo przecież niemieckie samochody są najlepsze na świecie. Ale u nich, na ich ziemi? Amerykańskim kłem narwala w gruby brzuch ich wspaniałej niemieckiej gospodarki? DAS IST UNGLAUBLICH!!! (odpowiednio moderując głos, wzorem pewnego szwajcarskiego aktora o imieniu Bruno). Der Kaktus mi wyrośnie na meinem Hand, jak Niemcy pozwolą postawić nie-niemiecką fabrykę na niemieckim terytorium.

Oczywiście bez tych Tesli może być słabo, bo niedawno dowiedzieliśmy się, że Unia ma zamiar jeszcze bardziej przykręcić emisje CO2 z samochodów i planuje obniżyć średnią do 60 g/km w 2030 r. Oznacza to nic innego, jak przymusową elektryfikację, już bez żadnych wyjątków, nowych otwarć itp. Po prostu w gamie zostaną tylko modele elektryczne i ewentualnie jeden spalinowy, dla grzybów. I jest to kwestia najbliższych 10 lat. Przypominam, że 10 lat temu był rok 2009 i zachwycaliśmy się supernowoczesnymi dieslami, które były ponoć tak ekologiczne. Tak, to się tak szybko zmienia. W 2029 r. może się okazać, że napęd elektryczny jest bardziej brudny niż załoga górników wychodzących spod ziemi po całodziennym fedrowaniu. Wszystko zależy od tego, jak będzie ewoluować reszta sytuacji na świecie.

ID.3? A komu to potrzebne?

Tymczasem Electrek twierdzi, że Volkswagen nie będzie oferował ID.3 w Stanach Zjednoczonych. Popyt jest rzekomo za mały, lepiej zostać przy typowych samochodach spalinowych, jak Passat czy Tiguan. Scott Keogh, amerykański prezes VW wyjaśnia to tak: nie ma sensu wjeżdżać z elektrycznym hatchbackiem, bo Amerykanie wolą SUV-y. Jak zaczniemy od hatchbacka, to nie będzie uderzenia. Musimy zacząć od elektrycznego SUV-a, żeby zrobić demolkę na rynku, żeby był szum, a nie jakieś małe elektryczne pierdziki niedostosowane do amerykańskiego gustu.

Ciekawe, że gdyby tak samo myślał prezes VW w latach 50., to prawdopodobnie nigdy nie wszedłby na tamtejszy rynek z Garbusem. Przecież Garbus był zupełnie inny niż samochody amerykańskie. Był małym czymś, nieco pokracznym, kompletnie niepodobnym do rywali. I co? I ludzie to kupili, bo byli tego ciekawi. Jestem więcej niż przekonany, że kupiliby ID.3 z ciekawości, podobnie jak kupują teraz Teslę Model 3. Ani ona ładna, ani super przestronna, ani jakoś nadmiernie praktyczna. Ani też nie jest okazyjnie wyceniona. Ale jest to tzw. Coś Nowego, a to Coś Nowego najbardziej napędza sprzedaż. Ale oczywiście to tylko opinia laika – prezes VW USA wie swoje.

KRINŽ

Dowiedziałem się ostatnio, że istnieje język międzysłowiański – wymyślony język łączący w sobie cechy wielu języków słowiańskich. W wersji pisanej zasadniczo go rozumiem, ale w sumie rozumiem też czeski i rosyjski jak się skupię. Nieważne, ważne że wymyśliłem do niego słowo. To KRINŽ, od angielskiego cringe, czyli uczucie żenady na widok czegoś żenującego. Właśnie taki KRINŽ ogarnął mnie, kiedy zobaczyłem ten wpis. W skrócie: ważny klient, burmistrz i od lat użytkownik Infiniti chciał kupić nowy wóz, ale elektryczny. Problem w tym, że Infiniti nie ma w ofercie nic elektrycznego. Zatem diler Infiniti sprzedał panu burmistrzowi Teslę Model 3.

Jak to mówią po angielsku, to jest złe na tak wielu poziomach. Przede wszystkim diler Infiniti nie powinien sprzedawać aut konkurencji, twierdząc że nie ma własnych w ofercie. Przecież taki klient nie przyjdzie potem po nowe Infiniti. Przyjdzie po nową Teslę. Straciliście go. Trzeba było sprzedać mu ewentualnie Nissana Leaf, przynajmniej byłoby w rodzinie. To jest krinž numer 1.

Po drugie, krinž polega na tym, że Infiniti, mimo upływu tylu lat od debiutu pierwszego Leafa, nadal nie ma elektrycznego samochodu w ofercie – elektrycznego premium, którym konkurowałoby z nadchodzącym Lexusem UX300e, z Mercedesem EQC czy małym Audi e-tron (ono ma jakąś dodatkową nazwę, ale zapomniałem jaką). Zdecydowanie samochody elektryczne powinny znaleźć się w segmencie premium, bo inaczej dochodzi do takich sytuacji jak widać.

Po trzecie, krinž polega na tym, że diler Infiniti sprzedał klientowi Teslę, ale teraz jak przyjdzie do jej serwisowania, to zapewne powie – no my to sprzedaliśmy, ale do serwisu to trzeba jechać 500 km w jedną stronę, bo my nie mamy ani oprzyrządowania, ani szkolenia, ani autoryzacji Tesli. Hehe, rozumiesz, Steve, sprzedaliśmy ci, a teraz się goń, LOL

KRINŽ potęguje to zdjęcie, przedstawiające tę paskudną gumokierownicę i to drętwe wnętrze. Z pewnością klient Infiniti musi być zachwycony.

motoblender

Aktualizacja w sprawie Internationala z Iranu

Skonsultowałem się z człowiekiem, który niejeden silnik do ciężarówki w życiu złożył i rozłożył. Twierdzi on, że zrzutka dla pana Fardina nie ma większego sensu. Problem polega na tym, że aby sprowadzony z zagranicy używany ciągnik siodłowy mógł być zarejestrowany w Iranie, to musi on spełniać aktualną normę emisji spalin. Próbuję to zweryfikować, ale natrafiam na przeszkodę w postaci stron z informacjami po persku, które autotłumacz Google tłumaczy bez sensu. Jeśli to prawda, to ciągnik siodłowy z Euro 6 oznacza wydatek bliższy 300 tys. zł, a nie 99 tys. zł, które zebrano.

A jeśli tak rzeczywiście jest, to znaczy że pan Fardin nie dostanie nowej ciężarówki. Zamiast tego przyjdzie naprawić starą. Okazuje się, że nie jest to taka droga sprawa. Zestaw naprawczy do Cumminsa typu N można kupić za ok. 8 tys. zł. Pewnie robocizna pochłonie ok. 8-10 tys. zł. Można też po prostu kupić całego nowego Cumminsa NT-855, po prostu od Cumminsa. Silnik ten jest dalej w produkcji i kosztuje ok. 45 tys. zł z transportem, doliczmy kolejne 5 tys. zł za robotę przy montażu i za 50 tys. zł mamy zreanimowanego Internationala, który może ruszać w drogę powrotną do Iranu. Zaznaczam jednak, że nie jest to moja opinia, tylko taka, którą usłyszałem od kogoś, kto się zna. A może jest całkiem inaczej i problem z kwitami przy sprowadzaniu jest rozdmuchany? Nie wiadomo. Ale mam nadzieję, że wszystko wyjdzie na dobre.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać