REKLAMA

Czarna dziura o rozmiarach grejpfruta i masie dziesięć razy większej od Ziemi. Będą poszukiwania w Układzie Słonecznym

Od kilku lat astronomowie podejrzewają, że w Układzie Słonecznym jest jeszcze jeden  masywny obiekt, którego dotąd nikt nie zauważył. Teraz jednak mają plan na to, jak sprawdzić czy za orbitą Neptuna znajduje się jeszcze jedna planeta o masie 5-10 mas Ziemi, czy też niewielka… czarna dziura.

12.07.2020 09.23
Czarna dziura o rozmiarach grejpfruta i masie dziesięć razy większej od Ziemi. Będą poszukiwania w Układzie Słonecznym
REKLAMA

Od kilku lat astronomowie obserwują osobliwe zachowanie gromady tzw. obiektów transneptunowych (TNO). Wydłużone orbity tych obiektów zdają się wskazywać na obecność w zewnętrznych ostępach Układu Słonecznego jeszcze jednego, masywnego obiektu, który grawitacyjnie na nie wpływa. Obliczenia wskazują, że wszystkie te orbity mogłaby tłumaczyć obecność masywnej, dziewiątej planety Układu Słonecznego. Owa hipotetyczna planeta, tzw. Planeta 9, miałaby okrążać Słońce w odległości setki razy większej od odległości Słońce-Ziemia.

REKLAMA

Oczywiście jest to oryginalna i kontrowersyjna teoria, przez co niektórzy naukowcy skłonni są przypisywać osobliwe zachowanie TNO gromadzie dużo mniejszych skał kosmicznych. Inni z kolei optują za planetą o masie pięciokrotnie większej od masy Ziemi, krążącą w odległości 400 jednostek astronomicznych od Słońca (1 jednostka astronomiczna (AU) to średnia odległość Ziemi od Słońca czyli ok. 150 mln km).

Najnowsza jednak teoria mówi, że Planeta 9 w rzeczywistości może być bardzo małą czarną dziurą stanowiącą niejako pozostałość po Wielkim Wybuchu. Niestety rozmiary takiej czarnej dziury – średnica rzędu 5 cm – uniemożliwiałyby odkrycie jej za pomocą jakiegokolwiek teleskopu.

Na przestrzeni ostatnich lat powstało wiele alternatywnych wyjaśnień nietypowych orbit charakteryzujących część małych obiektów Układu Słonecznego. Jedno z nich mówi, że Planeta 9 to w rzeczywistości czarna dziura o rozmiarach grejpfruta  i masie 5-10 mas Ziemi – mówi Amir Siraj z Uniwersytetu Harvarda.

Jak jest w rzeczywistości?

W najnowszym artykule zaakceptowanym do publikacji w periodyku The Astrophysical Journal Letters Siraj wraz z innymi astronomami z Harvardu oraz z Black Hole Initiative opisują nową metodę, która być może pozwoli ostatecznie ustalić z czym mamy do czynienia.

Według badaczy należy poszukać rozbłysków akrecyjnych, które powinny pojawiać się gdy czarna dziura pożera otaczającą ją materię. Jeżeli uda się takie rozbłyski zarejestrować, to będziemy wiedzieli, że mamy faktycznie do czynienia z czarną dziurą.

 class="wp-image-1214869"
Obserwatorium im. Very C. Rubin

W pobliżu czarnej dziury, zbliżające się do niej małe ciała będą roztapiane przez ciepło pochodzące z akrecji gazu z ośrodka międzygwiazdnego na czarną dziurę. Ponieważ same czarne dziury są ciemne, to jedyną szansą na ich dostrzeżenie jest promieniowanie emitowane przez zbliżającą się do nich materię

– dodaje Avi Loeb, profesor astronomii na Harvardzie.

Do przeprowadzenia badań astronomowie planują skorzystać z nadchodzącej misji LSST (Legacy Survey of Space and Time, która będzie realizowana w Obserwatorium Very C. Rubin w Chile. Astronomowie zaangażowani w misję będą poszukiwali informacji o ciemnej materii i ciemnej energii, ale także będą przygotowani do badania procesów formowania i właściwości planet w naszym układzie planetarnym.

 class="wp-image-1214875" width="580" height="374"
Rozerwanie małego obiektu Układu Słonecznego przez pobliską czarną dziurę. Źródło: M. Weiss

Według Loeba, niezrównana czułość instrumentów LSST pozwoli badaczom dostrzec nawet najmniejsze rozbłyski.

Alternatywne rozwiązanie jest dużo trudniejsze

REKLAMA

LSST nie jest jednak jedyną propozycją poszukiwaczy dziewiątej planety Układu Słonecznego. Kilka miesięcy temu, zupełnie inny zespół zaproponował wysłanie w kierunku potencjalnego obiektu floty składającej się z tysięcy nanosond, które mogłyby zbliżyć się do niego, zmienić nieco kierunek lotu pod wpływem jego grawitacji, co z kolei można by było zarejestrować na Ziemi.

Niestety powyższa propozycja jest wciąż bardzo futurystyczna, a koszty jej realizacji z pewnością przekroczyłyby miliard dolarów, jeżeli w ogóle bylibyśmy w stanie opracować niezbędną do jej realizacji technologię.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA