REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

"Bardzo martwy sezon" - fenomenalny zbiór reportaży o Polsce. Recenzja sPlay

Pewnego dnia Polska, zmęczona oraz znudzona ciągłym dokonywaniem i stawaniem się, poszła do sklepu, zakupiła wino o smaku porzeczkowym - sześć pięćdziesiąt sztuka, spoczęła na ławeczce i tak siedzi, popijając od czasu do czasu. Marcin Kołodziejczyk odwiedzał ją wielokrotnie, gaworząc o tym i owym, a efektem tych spotkań jest mistrzowski zbiór reportaży "Bardzo martwy sezon", który właśnie ukazał się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

04.03.2016
20:56
Bardzo martwy sezon to fenomenalny zbiór reportaży o Polsce. Recenzja
REKLAMA
REKLAMA

"Bardzo martwy sezon" to wybór 27 reportaży Marcina Kołodziejczyka, opublikowanych pierwotnie w latach 2000-2014 w rubryce "Na własne oczy" tygodnia "Polityka". Dział ten poświęcony jest sprawom zwyczajnym i lokalnym, często posiadającym wydźwięk indywidualny. Pojawiające się w nim teksty mają zatem na ogół charakter przede wszystkim dokumentalny - stanowią zapis rzeczywistości jakiejś osoby lub grupy osób, na przykład społeczności niewielkiego miasteczka.

"Bardzo martwy sezon" to zatem zbiór opowieści o Polsce, którą na ogół i na co dzień, śladem Andrzeja Bursy, mamy w dupie, czyli Polsce małych miasteczek i prowincji.

bardzo martwy sezon

Wraz Kołodziejczykiem zawitamy do nadmorskich kurortów listopadową porą, odwiedzimy polski Hobbiton, zawitamy na Lipiny, by zebrany tam złom wymienić na oranżadę, zajrzymy do wiejskiego sklepu i spróbujemy przebłagać sprzedawcę, by sprzedał nam winiaczna na zeszyt, odwiedzimy upadłe pegeery, wdamy się w filozoficzną dysputę o etosie robotnika ze stoczniowcami, by wreszcie udać się na randkę z mieszkankami hoteli pielęgniarskich.

Książka Kołodziejczyka to poetycki raport z kraju, który może i ma jakieś ambicje, który może i chciałby coś zmienić, tylko że jest na to zbyt zmęczony i zajęty siedzeniem na schodach i wypatrywaniem nowej szansy. Bo poprzednią albo zmarnował - niekoniecznie ze swojej winy, chociaż czasem: owszem - albo nigdy jej nie dostał. Z kraju, w którym wielkie rzeczy i ważne przemiany dokonywały się kiedyś, teraz to już tylko marazm i stagnacja.

Czyli z tego kraju, który istnieje równolegle do modnych i pełnych ludzi sukcesu warszawek, krakówków czy wrocławków. Bo że Polski są dwie (a może jest ich jeszcze więcej) chyba dla nikogo nie jest tajemnicą.

"Bardzo martwy sezon" to rzecz znakomita, nawet pomimo tego, że nieco gorsza od doskonałych "B. Opowieści z planety prowincja" oraz "Dysforii. Przypadków mieszczan polskich", poprzednich książek autora. Umiejętność posługiwania się słowem pisanym Kołodziejczyka budzi podziw, tym bardziej, że w tym wypadku podziwiać można szeroki wachlarz stylów, w jakich się odnajduje. Przyjemność sprawia już samo obserwowanie ewolucji, jaka zachodzi w pisarstwie reportera.

REKLAMA

Czy "Bardzo martwy sezon" to lektura odkrywa? Raczej nią bywa, niż jest, bo choć opisuje kwestie rzadko poruszane, większość z nich będzie czytelnikowi skądinąd znana. Marcin Kołodziejczyk pisze jednak o tym, co często wypychamy poza nawias świadomości, o czym staramy się nie myśleć. A gdy już poświęcimy tego typu sprawie jakąś refleksję, to zazwyczaj jest ona krótka: jak dobrze, że mnie to nie spotkało. "Bardzo martwy sezon" uwrażliwia i pozwala spojrzeć na miejsca i ludzi, na które normalnie spoglądać nam się nie chce.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA