12.06.2018

Dlaczego nie wolno kupować samochodu, który ma zdjęcia na lawecie?

Planujesz zakup auta używanego albo klasyka i w oko wpadł ci idealny egzemplarz? Jeśli stoi na lawecie, porzuć swe zamiary. Takie zdjęcia wiele mówią o sprzedającym.

Wyobraźcie sobie reklamę kliniki dentystycznej, na której upaprany krwią dentysta zmaga się z pacjentem, wyrywając mu szczególnie głęboko siedzący ząb. Albo reklamę nowej, deweloperskiej „inwestycji” w postaci budynku mieszkalnego, gdzie widać rozbabrany plac budowy, bałagan, pył i sterty leżących materiałów. To nie byłyby zbyt dobre reklamy. Ale z jakiegoś powodu liczni handlarze samochodami robią zdjęcia sprzedawanych aut po zapakowaniu ich na lawetę. Takich handlarzy należy omijać z daleka.

Zdjęcia tego typu to komunikat „lekceważę klientów”

Jako klient, który ma w planie wydać wiele tysięcy złotych na samochód, powinienem czuć się przynajmniej minimalnie wizualnie dopieszczony. Oczekuję, że sprzedający, wystawiając samochód, zrobi mu takie zdjęcia, na których będzie coś widać. Wielokrotnie odrzucałem ogłoszenia z powodu braku zdjęć wnętrza. To nigdy nie jest przypadek – raz znajomy naciskał, że on mieszka bardzo blisko i pójdzie zobaczyć samochód, który nie miał fotek deski rozdzielczej w ogłoszeniu. Wrócił nadzwyczaj rozczarowany: auto miało fotele w innym kolorze niż reszta kabiny, z czego jeden był tak rozdarty, że zostało w nim już niewiele gąbki i siedziało się głównie na drucianych sprężynach. Nie zliczę przypadków, gdy znajomi o podobnych zainteresowaniach co moje (tzn. stare samochody) jechali obejrzeć samochód, który miał zdjęcia zrobione na lawecie. Sto na sto przypadków: fałszywy opis, stan techniczny dramatyczny.

Wiem, jakie motywy stoją za handlarzem, który robi fotki na lawecie. On po prostu nie ma czasu. Chce, żeby jego ogłoszenie już „wisiało”, w czasie gdy on będzie tłukł się do domu lub na plac z samochodem na autolawecie. Dlatego robi 3 zdjęcia telefonem, które nie przedstawiają nic z tego, co chciałby zobaczyć kupujący, pisze opis składający się z trzech zdań, gdzie każde obraża potencjalnych klientów w inny sposób i heja! Tymczasem przywóz auta lawetą to są kulisy jego pracy, a nie realna oferta. Samochód przedstawiony na zdjęciu jako stojący na lawecie kojarzy się z niesprawnością, awarią, uszkodzeniem. To nie jest zachęta do wydania pieniędzy.

Znalazłem kilka ogłoszeń: modelowych przykładów, jak „nie należy tego robić”

Volkswagen Karmann Ghia: cztery zdjęcia, z tego trzy na przyczepce. Niewiele na nich widać, oprócz tego że samochód jest w bardzo złym stanie. Dlaczego nie można było go zdjąć z tej przyczepki i skupić się na tym, co jest w nim jeszcze dobre?

Ford Transit: ten samochód można byłoby pokazać naprawdę ładnie, bo wydaje się być w dobrym stanie. W dodatku to ciekawa wersja pożarnicza z zabudową bardzo renomowanej firmy Rosenbauer (ta marka robi wozy do wyposażenia straży pożarnych na lotniskach). Dlaczego pokazano go w tak koszmarny sposób? To proste: sprzedający nic o nim nie wie, nie próbuje się dowiedzieć, dawaj forsę i wynoś się.

Mercedes L319: zdjęcie na stacji benzynowej. Ktoś kupił go w Bawarii, zapewne tanio (dobre L319 są w Niemczech bardzo drogie), po zakupie pojechał zatankować, zrobił jedno zdjęcie przy dystrybutorze i od razu wystawił. Zapewne ze sporym przebiciem. Nie zabraniam nikomu zarabiać, ale na litość boską człowieku, postaraj się bardziej.

Mercedes 240 D (napis 300 D pochodzi od nowszego modelu): wszystko źle. Ciemne zdjęcia na lawecie, „NIE ODPOWIADAM NA NIC”, „AUKCJA GRZECZNOŚCIOWA” – to ostatnie wyrażenie oznacza tyle, że sprzedawca nie jest właścicielem pojazdu, w związku z czym wydaje mu się, że nie odpowiada za to co oferuje. Nic bardziej mylnego.

I już najgorsze z najgorszych: zdjęcie przykładowe. „Nie chciało mi się zrobić zdjęć, ale napisz do mnie to może ci wyślę”. Omijać najdalej jak się da. Gdyby zdjęcia nadawały się do pokazania, sprzedający raczej by je zamieścił.

A tu dla odmiany przykład pozytywny: Warszawa pickup z silnikiem Forda. Jest nawet ładna fotka pozowana. Reszta też ma sens. Sprzedający się postarał. Być może tak samo postarał się nad budową tego customowego pickupa.

Podsumowując: zdjęcia samochodu z ogłoszenia na lawecie oznaczają tylko tyle, że sprzedawca albo lekceważy swoich klientów, albo wprost nimi gardzi, uważając ich za debili.

Jeśli bardzo potrzebujecie potwierdzenia tych słów, możecie zawsze do niego zadzwonić i zadać mu parę pytań. Zazwyczaj skończy się to jego złością, na zasadzie „po co się pan dopytuje? Przyjedzie zobaczy!”. Z jakiegoś powodu są w Europie liczni sprzedawcy samochodów, którzy potrafią atrakcyjnie przedstawić auto, szczerze o nim opowiedzieć, a nawet zaprzyjaźnić się z klientem. Polecam stronę szwajcarskiego „handlarza samochodów używanych” Simona Kidstona: to prawda, że Kidston sprzedaje głównie auta z bardzo wysokiej półki (niekoniecznie zabytkowe, także kilkuletnie Ferrari czy Lamborghini), więc z natury jego usługi będą bardziej eleganckie. To jednak nie oznacza, że w Polsce mamy godzić się na stereotypowych „grubasów” sprzedających auta z lawety jak kartofle z Żuka. Rynek aut klasycznych i zabytkowych (ale nie tylko) wymaga ucywilizowania.

No chyba, że ktoś ma taką autolawetę – to raczej podnosi jego wiarygodność.